MSC Seaside – Karaiby z Miami

MSC Seaside

Miami, Floryda – San Juan, Portoryko – Charlotte Amalie, Saint Thomas, Amerykańskie Wyspy Dziewicze – Philipsburg, Sint Maarten – Nassau, New Providence, Bahamy – Miami, Floryda > Marzec 2019

Rejs z cyklu marzenia się spełnią, czyli zobaczyć plaże Miami Beach, odwiedzić Miami – światową stolicę rejsów wycieczkowych. W końcu poświęciliśmy się i wyrobiliśmy wizy do USA (aktualnie już nie trzeba wiz w celach turystycznych więc temat wyrabiania wizy pominiemy) i mogliśmy szukać rejsu z Florydy, jak to ostatnio najczęściej się dzieje wypadło znów na rejs MSC Cruises, tym razem statkiem MSC Seaside z Miami. 

Śledząc loty do Miami, niestety w sezonie (termin w którym brak huraganów i dodatkowo u nas jest zimno a u nich ciepło) ciężko o dobre ceny lotów, i jeszcze oczekując dogodnych połączeń. Niestety było się trzeba poświęcić, wybraliśmy linię TAP Portugal z Warszawy z przesiadką w Lizbonie. Lot w tamtą stronę miał całonocny postój, trwający ponad 16 godzin w Lizbonie, na szczęście lot powrotny już miał przyzwoitą 3-godziną przesiadkę w tym mieście. Z uwagi na to, że Lizbonę już poznaliśmy dość dobrze w ramach kilkudniowej naszej podróży nierejsowej, na nasz postój wybraliśmy hotel położony blisko lotniska (2 przystanki metrem), a zarazem z ciekawą nieznaną nam okolicą i tym samym trafiło na Hotel Ibis Lisboa Parque das Naçoes i jak sama nazwa wskazuje położony w nowoczesnej dzielnicy Parque das Nações.

Postój w Lizbonie

Dzielnica ta rozciąga się wzdłuż północno-wschodniej strony ujścia rzeki Tag, a swój rozwój zawdzięcza wystawie Expo w 1998 roku, stając się powystawową popularną futurystyczną architektonicznie i pełną sztuki miejskiej nową dzielnicą biznesową. Nasze wieczorne zwiedzanie tej dzielnicy rozpoczęliśmy od najwyższego  budynku w Lizbonie – Torre da Vasco da Gama – wieży w kształcie masztu statku górującej nad całą dzielnicą. Wędrując dalej wzdłuż rzeki Tag pod rozciągającą się na całej długości parku kolejką linową, zmierzaliśmy w kierunku mostu Vasco da Gama, podziwiając liczne rzeźby i kreatywne eksponaty o tematyce oceanicznej (motyw przewodni Expo `98) ciągnące się wzdłuż parku. Finalnie zdecydowaliśmy się skierować w głąb centrum miasta podziwiając po drodze futurystyczną stację kolejową Gare do Oriente docierając do centrum handlowego Vasco da Gama (Centro Vasco da Gama), gdzie po małych zakupach wróciliśmy do hotelu.

Miami z samolotu

Nazajutrz rano udaliśmy się w dalszą podróż. Po podróży metrem na lotnisko pozostał nam już tylko trwający trochę ponad 9 godzin lot przez ocean i tuż przed godziną 15 czasu miejscowego wylądowaliśmy na Florydzie. Na początek czekała nas wielka niewiadoma czyli rozmowa z urzędnikiem emigracyjnym decydującym o wpuszczeniu przybysza do tego kraju bądź nie (po likwidacji wiz dalej obowiązuje i jest bardziej wnikliwa dla osób bez wiz). Już na lotnisku w Lizbonie przed wejściem do samolotu przeprowadzano z nami wstępne rozmowy imigracyjne i nie należały do najmilszych, a każdy najmniejszy błąd lub niezrozumienie urzędnika powodowało jego podejrzliwość. Na szczęście urzędnik imigracyjny w Miami był chętny do rozmowy i zadawał krótkie i treściwe pytania. Zarówno w Lizbonie jak i w Miami urzędnicy pytali m.in. o ilość bagażu, czy ktoś miał dostęp do bagażu, gdzie będziemy spać, dokładny adres noclegu, ilość dni planowanego pobytu, ilość środków pieniężnych, czy mamy rodzinę/znajomych w USA i czy zamierzamy się z nimi spotykać. Samo lotnisko w Miami nie urzeka, a w porównaniu do azjatyckich czy zachodnioeuropejskich lotnisk wygląda jak jego emerytowany kolega z lat 70-tych, co najwyżej 80-tych. Po uzyskanej zgodzie na pobyt, szybki odbiór bagaży i mogliśmy się udać do Miami Beach, bo tam mieliśmy zarezerwowany jeden, nasz pierwszy nocleg przed rejsem.

Pierwsze kroki po Miami Beach
Pierwsze kroki po Miami Beach

Na trasie z lotniska z Miami do Miami Beach kursuje autobus linii nr 150, odjazd co ok. 30 minut, a cena 2,25 USD/os., bilety zakupić można w automatach, które stoją zaraz przed zejściem na przystanek, a obsługa asystuje i chętnie pomaga w zakupie biletu. Autobus przejeżdża przez prawie całe Miami Beach i każdy znajdzie dogodny przystanek najbliżej swojego noclegu. Pomimo zmęczenia, po szybkim zakwaterowaniu w naszym hotelu, nadszedł czas ruszyć na zwiedzanie Miami Beach.

Plaża South Beach
Plaża South Beach

Jako pierwszy cel obraliśmy słynną plażę South Beach wraz ze spacerem nadmorską promenadą, gdzie zarówno widoki plaży, oceanu jak i atmosfera tego miejsca są wprost niesamowite. Niby takie znajome z wielu filmów, a jednocześnie będące nowym przeżyciem. Powrót zaplanowaliśmy ulicami miasta, zaczynając od najbardziej znanej z filmów, Ocean Drive przez główny deptak Lincoln Road Mall po główną arterię Collins Avenue.

Miami Beach wieczorową porą
Miami Beach wieczorową porą

Na naszą pierwszą amerykańską kolację, jakby nie inaczej pierwszy w życiu oryginalny burger – co prawda w  sieciówce – ale wielokrotnie nagradzanej za najlepsze burgery – Five Guy`s. 

Five Guy`s
Five Guy`s

Następnego dnia po śniadaniu, zjedzonym na werandzie hotelu z widokiem na tętnice życiem ulice Miami Beach, wyruszyliśmy na dalsze zapoznawanie się z urokami tego miasta. Ten dzień rozpoczęliśmy od spaceru szlakiem budynków stylu Art Deco. Okazuje się, że Miami Beach ma największą koncentrację budynków w stylu Art Deco na świecie, co nie było łatwe do uchronienia przed wpływem licznych deweloperów. Budynki zawdzięczają swoje przetrwanie aktywistom, którzy w 1976 roku założyli Miami Design Preservation League (MDPL), i dzięki temu nawet niektóre kluby w South Beach, zachowały swoje pierwotne, historyczne piękne fasady. Przykładem jest słynny Hotel Essex House Henry’ego Hohausera z 1938 roku, którego iluminatory i neonowa wieża przypominająca kominek, kojarzy się z lądowym liniowcem oceanicznym. Budynki Art Deco w Miami Beach to naprawdę zachwycające architektoniczne cuda, zwłaszcza w porównaniu z nowoczesną częścią miasta.

Szlakiem Art Deco

Drugą część naszego dopołudniowego spaceru rozpoczęliśmy piaszczystą plażą South Beach aż do punktu South Pointe Park Pier, z którego z jednej strony rozciąga się widok na całą plażę South Beach, a z drugiej na kanał portowy wychodzący z portu Miami na ocean oraz wyspę Fisher Island. South Pointe Park Pier to najbardziej wysunięty na południe kraniec Miami Beach. Park to bardzo przyjemne miejsce zarówno dla miejscowych wędkarzy (głównie na molo South Ponte Pier) jak i chcących zaczerpnąć oddechu od miejskiego zgiełku turystów i miejscowych. Wielkość parku zapewnia rozrywkę najmłodszym na placach zabaw, smakoszom pozwala odetchnąć w kawiarniach, a aktywnym daje możliwość wycieczek rowerowych po ciągnących się aż do South Beach ścieżkach rowerowych.

Widok z South Pointe Park Pier na kanał portowy oraz plaże South Beach

Z uwagi na to, że z tego kanału portowego tego samego dnia mieliśmy wypływać w nasz rejs, nadszedł czas na powrót do hotelu po nasze bagaże. Z hotelu – który był położony na Collins Avenue, między 13. a 14. przecznicą – do portu rejsowego (Cruise Terminal F – skąd wypływa MSC Cruises, gdzie czekał już zacumowany nasz statek MSC Seaside) udaliśmy się za pomocą Ubera – koszt z Miami Beach niecałe 12 USD. Z uwagi na nasze odgórne nastawienie się na korzystanie w USA z Ubera i potrzebę internetu podczas tego wyjazdu oraz drogich rozmów do Polski, na miejscu zakupiliśmy miejscową kartę SIM, co bardzo ułatwiło nam kontakt ze światem (już od 20 USD można przez miesiąc mieć darmowe rozmowy w USA, pakiet internetu i 60 minut rozmów do Polski).

Kabina Wewnętrzna z MSC Seaside
Kabina Wewnętrzna – MSC Seaside

Po krótkiej przejażdżce (ok.15 minut) Uberem byliśmy już bezpośrednio pod statkiem MSC Seaside. Na miejscu nie było tłoku przy standardowych procedurach zaokrętowania i dosyć szybko znaleźliśmy się w naszej kabinie. Sama kabina wewnętrzna na poziomie 9, poza odczuwalną świeżością i nowością niczym szczególnym się nie wyróżniała, a czekał na nas tzw. (u tego armatora) kosz owoców z programu lojalnościowego MSC Voyagers Club…kosz ten tak jak cały ten program lojalnościowy był…minimalistyczny 🙂 Mimo posiadania prawie najwyższego poziomu Gold przywileje są raczej żałosne, a na dodatek sam armator często o nich zapomina albo po prostu trzeba się o wszystko przypominać podczas rejsów. Niestety kilka rejsów z rzędu nie policzono nam puntów, ponad to za bardzo nie ma gdzie interweniować w takich sprawach – armator kieruje tego rodzaju sprawy do przedstawicielstwa w Polsce a przedstawiciel do armatora. Dobrze, narzekania nadszedł koniec. Czas na rejs 🙂 Po zaklimatyzowaniu się w naszej kabinie ruszyliśmy na podbój statku. 

MSC Seaside
MSC Seaside

W naszej ocenie statek ten charakteryzuje duża i ciekawie zaprojektowana otwarta przestrzeń, z wieloma atrakcjami. Na szczególną uwagę na pewno zasługuje zachwycający Skywalk, czyli szklana ścieżka wystająca nieco poza obrys statku z tyłu statku z cudownym widokiem na ślad torowy statku – kilwater. Również na tyle statku, na 7. pokładzie, znajdował się basen South Beach Pool – świetnie umiejscowiony z uwagi na możliwość dodatkowych atrakcji widokowych. Natomiast do samego basenu można było zjechać panoramiczną windą umożliwiająca podziwianie dalekiego horyzontu ze statku.

Rozrywka na statku MSC Seaside

Na 8. pokładzie znajdował się dosyć nietypowy i ciekawy Sport Bar dla miłośników ogólnoświatowego sportu – bar podzielony był na wyciszone boksy, w których można było na ekranach telewizyjnych oglądać wybrane światowe rozgrywki różnych dyscyplin sportowych – trzeba było odnaleźć interesujący nas sport w odpowiednim boksie. Z dodatkowych atrakcji dla dzieci – na uwagę zasługuje duży, pełen niespodzianek basen na 18. pokładzie Jungle Pool Lounge oraz znajdujący się na zewnątrz (19. pokład), z torem przechodzącym przez większą cześć statku – Zip Line. Co zwróciło naszą uwagę – korzystanie z przedstawień w teatrze – Metropolitan Theater (pokład 6-7.) wymagało wcześniej rezerwacji miejsca, co prawdopodobnie spowodowane było pojemnością statku pod względem pasażerów – 5119 gości (+1482 załogi).

Widoki w trakcie wypłynięcia z portu w Miami

Podczas pierwszego zwiedzania statku nie zapomnieliśmy o wypłynięciu z Miami. Z górnego pokładu roztaczał się niesamowity widok na Downtown Miami, ekskluzywne rezydencje ulokowane na wyspach Star, Palm and Hibiscus Islands. Dodatkowo większość statków wpływało z portu przed nami i dzięki temu można było podziwiać ich manewrowanie podczas wypływania z portu Miami. W końcu przyszedł czas na nasze wypłynięcie o godzinie 17, oczywiście po obowiązkowym przeszkoleniu zasad bezpieczeństwa (emergency drill). I w ten sposób kanałem portowym, a następnie przeciskając się pomiędzy wyspą Fisher Island oraz krańcem Miami Beach (gdzie byliśmy jeszcze tego samego dnia rano) wypłynęliśmy na otwarty ocean podziwiając na pożegnanie plaże South Beach, ale na szczęście za tydzień tu powrócimy 🙂

Ostatnie widoki na Miami
Ostatnie widoki na Miami

Pierwszy pełen dzień na statku był dniem na morzu, czasem wypoczynku, relaksu i korzystania z atrakcji statku. Całkiem przypadkiem trafiliśmy na rejs tematyczny dla fanów drużyny futbolowej Miami Dolphins, która jest członkiem Dywizji Wschodniej konferencji AFC ligi NFL. W takie dni jak na morzu, w związku z ich obecnością podczas rejsu, odbywały się dodatkowe atrakcje dla uczestników rejsu, takie jak spotkania z aktualnymi graczami, emerytowanymi graczami, cheerleaderkami czy maskotką klubową, rozdawanie gadżetów klubowych, konkursy i quizy czy pokazy tańca cheerleaderek.  

Miami Dolphins – spotkanie dla fanów

Naszym ulubiony miejscem na wypoczynek okazał się teren przy basenie South Beach zlokalizowany z tyłu statku – pięknie ulokowany basen, z raczej spokojną, relaksacyjną atmosferą, co pewnie spowodowane było tym, iż z basenu mogły korzystać osoby powyżej 16 roku życia. Pod koniec tego leniwego dnia na morzu odbyła się tradycyjna elegancja kolacja galowa. 

Basen South Beach

Kolejnego dnia po przepłynięciu 923 mil morskich, dopiero o godzinie 17 dotarliśmy do wybrzeża Portoryko, a dodatkowo zejście ze statku zostało jeszcze opóźnione przez ogromne kolejki przy zejściu ze statku (pierwszy raz aż taki problem napotkaliśmy), wypłynięcie w dalszą podróż było po północy więc na zwiedzanie stolicy wyspy San Juan nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Statki wycieczkowe zatrzymują się praktycznie przy samym centrum miasta, co umożliwiło nam bezproblemowe samodzielne zwiedzanie stolicy wyspy.

Wpłynięcie do portu w San Juan

San Juan to drugie najstarsze miasto w obu Amerykach, pełne historii i kultury Puerto Rico z ponad 500-letnim centrum miasta. Naszą podróż rozpoczęliśmy od spaceru wzdłuż murów miejskich oraz twierdzy – La Forteleza – najstarszej rezydencji gubernatora na półkuli zachodniej, aż do starej bramy miejskiej (Puerta de San Juan) zahaczając później o typowy dom kolonialny Casa Blanca – dom zbudowany dla hiszpańskiego odkrywcy Ponce de León.

Mury miejskie wraz z bramą w San Juan

Po krótkim szwendaniu się starymi klimatycznymi, brukowanymi uliczkami, które bardziej przypominają terytorium kubańskie niż amerykańskie dotarliśmy na główny plac – Plaza de Armas, przy którym znajduje się ratusz – Alcaldia. Na jednej z pobliskich ulic (Calle de la Fortaleza) można także znaleźć modny w ostatnim czasie las z parasolów nad ulicą.

Calle de la Fortaleza, San Juan

Na koniec pozostały nam najdalsze, ale i największe symbole wyspy twierdze – Castillo de San Filipe del Morro  zwanym też El Campo del Morro oraz Fuerte San Cristobal. Castillo San Felipe del Morro i Castillo San Cristobal to dwie ważne cytadele zbudowane przez Hiszpanów w celu ochrony miasta, zarówno na morzu, jak i na lądzie. Do czasu ukończenia około 1790 roku El Campo del Morro miał reputację niepokonanego i był najbardziej przerażającym ze wszystkich hiszpańskich fortyfikacji kolonialnych. 

Twierdze w San Juan

W drodze powrotnej pośród pastelowych, klimatycznych kamienic, już po zmroku, zahaczyliśmy jeszcze o plac – Plaza de San Jose, który jest podobno ulubionym miejscem spotkań zarówno miejscowej młodzieży jak i nieco starszych. W jego centrum znajduje się brązowy posąg Ponce de León, wykonany z armat brytyjskich zdobytych podczas ataku Sir Ralpha Abercromby’ego.  

Uliczkami San Juan

Następnym naszym celem podczas tego rejsu były Amerykańskie Wyspy Dziewicze, a dokładnie stolica tych wysp położona na największej wyspie tego archipelagu wyspie Saint Thomas. Akurat tu armator zapewnił bardzo dużo czasu, bo aż 12 godzin na poznanie tej wyspy. Zatem z uwagi na dużą ilość czasu i chęć poznania większej części wyspy zakupiliśmy przez internet wycieczkę po wyspie. Ofert organizatorów takich wycieczek jest bardzo dużo, my według dostępnych opinii wybraliśmy ofertę Godfrey Tours – (https://www.godfreytours.com) o nazwie „Shopping, Sightseeing & Beach” w cenie 35 USD za osobę.

Widok na Charlotte Amalie ze statku
Widok na Charlotte Amalie ze statku

Na parking pod terminal West Indian Company Cruise Ship Terminal (warto zwrócić uwagę, że są dwa terminale rejsowe po przeciwległych punktach miasta, drugi Crown Bay Cruise Ship Terminal) przyjechał o wyznaczonej godzinie ani to bus ani to pick up, który zabrał nas do centrum Charlotte Amalie. Centrum stolicy wyspy, gdzie mieliśmy 1,5 godzinny dla siebie, nie wyróżnia się niczym interesującym, typowa kolonialna zabudowa kolorowych domów i kamienic z tysiącem sklepów z pamiątkami.

Spacer po centrum Charlotte Amalie

Kolejnym punktem wycieczki była plaża Lindbergh Bay Beach (zwaną czasem też Emerald Beach), mała plaża, ale prześliczna i klimatyczna, gdzie przez godzinę mogliśmy nacieszyć oczy tym niesamowitym widokiem okalającej od lądu jak i od morza pięknej i dzikiej przyrody.

Lindbergh Bay Beach

Dalej ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy i przemierzyliśmy wyspę z południa na północ widząc jeszcze szkody po huraganie Irma (mimo że upłynęło 1,5 roku od tego czasu). W trakcie objazdu wyspy zatrzymaliśmy się w jednym z punktów widokowych na samo miasto Charlotte Amalie, a następnie w punkcie widokowym położonym na wysokości ok. 450 m n. p.m. – Mountain Top skąd rozpościerał się przepiękny widok na północną stronę wyspy w tym słynną plażę Magens Bay Beach. 

Widoki z punktów widokowych na obie dwie strony wyspy

Na koniec uczestnicy mieli do wyboru plażę, na której można było spędzić kolejne 2 godziny – do wyboru: Megan’s Bay, Coki Beach or Sapphire Beach. My wybraliśmy Megan’s Bay (wstęp na na nią kosztuje dodatkowo 5 USD) – plaża bardzo ładna, ale w tej bardziej zagospodarowanej części bardzo zatłoczona, choć można znaleźć spokojniejszy zakątek dla siebie. Po tym plażowaniu wróciliśmy zmęczeni, ale pełni pięknych wrażeń na statek, aby odpocząć w naszej kabinie i pożywić się przepysznym jedzeniem na statku.

Megan's Bay
Megan’s Bay

Kolejnym punktem podróży po przepłynięciu jedynie 109 mil morskich była holendersko-francuska wyspa St. Maarten, dokładnie holenderska stolica wyspy Philipsburg, gdzie mogliśmy spędzić siedem godzin na lądzie. Dla nas to był już drugi pobyt na tej wyspie i szukając ciekawych atrakcji na wyspie wybraliśmy park linowy (Rainforest Adventure – https://destinations.rainforestadventure.com) zlokalizowany na najwyższym wzniesieniu wyspy – Sentry Hill położonym 341 m n p. m. Aby skorzystać z parku bardziej opłacało się zakupić wycieczkę od armatora o nazwie „Pirate Sky Ride and Zipe Line Adventure” niż samemu dojechać tam i kupić oddzielnie bilet wstępu. Bezpośrednio spod statku wziął nas autobus i zawiózł na miejsce. Na szczyt wywiozła nas krzesełkowa kolejka linowa, skąd z tarasu widokowego rozciągał się widok na całą wyspę. Po nacieszeniu wzroku tym widokiem udaliśmy się do parku linowego, aby podnieść trochę nasz poziom adrenaliny. 

Widok na wyspę z Sentry Hill

Na terenie parku też można skorzystać z toru do zjazdu na pontonach i Flying Dutch, która ze szczytu zjeżdża na dół góry z prędkością 100km/h. My poprzestaliśmy na jednej atrakcji na tradycyjnym parku linowym, co i tak przysporzyło nam niemałego poziomu adrenaliny i emocji tego dnia.

Park Linowy
Park Linowy – Zip Line, „tyrolka”

Wieczorem na statku na górnym pokładzie odbywała się impreza white party…raczej żadna rybka w morzu w pobliżu statku nie spała 🙂

White Party na statku

Po trzech dniach zwiedzania przyszedł czas na dzień odpoczynku na morzu, gdyż w tym czasie statek musiał przebyć najdłuższy odcinek podczas naszej podróży mierzący 940 mil morskich. Tego dnia wieczorem była druga kolacja galowa.

Strefa wypoczynku MSC Seaside
Strefa wypoczynku MSC Seaside

Niestety mieliśmy awarię w kabinie klimatyzacji (nie tylko my, również kilka kabin sąsiadujących z nami), która nadmiernie cały czas nas chłodziła, co w konsekwencji doprowadziło nas do przeziębienia, a w przeprosiny armator dostarczył nam wino musujące z truskawkami…

Przeprosiny armatora

Ostatnim portem do którego zacumowaliśmy była stolica Bahamów – Nassau położona na wyspie New Providence. Już dopływając do portu rzuca się w oczy słynny Atlantis Hotel zlokalizowany na Paradise Island z charakterystycznym mostem, w którym apartament (The Bridge Suite)  jest jednym z najdroższych miejsc noclegowych na świecie i często pojawia się w filmach. Samo Nassau dla nas głównie jest kojarzone z ulubionymi filmami z Jamesem Bondem, uwielbiane przez autora tej serii książek Iana Flaminga…I faktycznie klimat tej wyspy potwierdza charakter odczuwalny w fabułach tego autora.

Wpłynięcie do Nassau, w tle Atlantis Hotel
Wpłynięcie do Nassau, w tle Atlantis Hotel

Wychodząc z portu zaczynaliśmy od Rawson Square, placu położonego w centrum Nassau, który jest niejako bramą do miasta dla pasażerów statków wycieczkowych. Skwer ten został nazwany na cześć Sir Rawsona, który był gubernatorem Bahamów pod koniec 1860 roku. Fontanna na placu została nazwana imieniem Sir Stafforda Sandsa, pierwszego bahamskiego ministra turystyki. Podczas obchodów 500-lecia Bahamów w 1992 r. na placu wzniesiono pomnik ku czci wylądowania Krzysztofa Kolumba.

Zabudowania Nassau
Zabudowania Nassau

Kolejno udaliśmy się dalej przechodząc przez Parliament Square oraz mijając dalej pastelowe zabudowania Nassau takie jak The Supreme Court Of The Bahamas, Nassau Public Library. Udając się dalej schodami Queen’s Staircase na wzgórze Bennet’s Hill, gdzie znajduje się Fort Fincastle – zbudowany w 1793 r., nazwany na cześć brytyjskiego kapitana, zwanego wicehrabią Fincastle’a, który kazał go zbudować, aby chronić port Nassau i obserwować piratów. Spod, znajdującej się nieopodal wieży – Water Tower, roztaczają się widoki na port oraz słynny Atlantis Hotel.

Queen’s Staircase oraz Fort Fincastle
Queen’s Staircase oraz Fort Fincastle

Kolejnym punktem naszego zwiedzania był typowy dom kolonialny Balcony House, w którym w środku można było się zapoznać z typowym wyposażeniem domu kolonialnego, a ciekawostką jest to, że bywał w nim Ian Flaming – autor słynnych powieści o Jamesie Bondzie.

dom kolonialny Balcony House
Dom kolonialny Balcony House

Następnie mijając Government House, przed którym znajduje się pomnik Kolumba, dotarliśmy do destylarni rumu – John Watling’s Distillery będąca typową urokliwą posiadłością kolonialną, w której wytwarzano rum, ciekawostką jest fakt, iż w tym miejscu kręcono fragment filmu Casino Royale z serii Jamesona Bonda.

John Watling's Distillery
John Watling’s Distillery

Po południu nadszedł czas na relaksacyjny spacer plażą Junkanoo Beach, która może jest krótka i położona w mieście, ale ma swój niezapomniany urok lazuru wody. Ostatnim punktem naszego pobytu w Nassau był zakup pamiątek na Straw Market – targ oferujący miejscowe wyroby oraz spacer po pobliskich uliczkach, w których mnóstwo było także sklepów z pamiątkami.

Junkanoo Beach
Junkanoo Beach

Ostatniego dnia rejsu o wczesnym poranku zacumowaliśmy w porcie macierzystym naszego statku w Miami. Wyokrętowanie standardowo grupami odbywało się od 8 godziny aż do 10:30, dla osób takich jak my którzy nie lubimy marnować czasu było przeznaczone samodzielne zejście tzw. „Express walk off”. Wówczas nie oddaje się bagaży wieczorem tylko samemu schodzi się z bagażami na ląd, a co najważniejsze odbywa się wcześnie rano w godzinach od 7 do 8. 

Poranek w Miami
Poranek w Miami

Szybkie opuszczenie statku było także związane z planami na ten dzień, a dokładnie to wycieczka do Parku Narodowego Everglades. Wycieczkę zakupiliśmy przez internet jeszcze w Polsce, znajdując ofertę Miami Tour Company (najlepsze opinie na Tripadvisor) – https://miamitourcompany.com). Everglades to tereny podmokłe obejmujący aż dwa miliony akrów w środkowej i południowej Florydzie jako Park Narodowy Everglades. Wycieczka rozpoczynała się nieopodal portu przed Bayside Marketplace oraz, co ważne, nasze olbrzymie walizki nie stanowiły dla nich problemu – podczas wycieczki przechowywane były w zamkniętych lukach bagażowych. Czas przejazdu na teren parku Everglades wyniósł ok. 50 minut, gdzie na nas już czekał airboat – poduszkowiec, wszystkim dobrze znany z amerykańskich filmów. Po krótkim instruktarzu ruszyliśmy w rejs po bagnach. Niestety przy warkocie wskazane jest jednak użycie zatyczek do uszu (organizatorzy je rozdają) oraz nie posiadanie okryć głowy, bo przy pędzie poduszkowców łatwo je stracić.

Bagna Everglades

Everglades jest znane na całym świecie z niezwykłej przyrody, a zwłaszcza ze słynnych aligatorów i krokodyli, my też nie potrafiliśmy ich odróżnić, aż do czasu naszej wizyty na bagnach Everglades, kiedy to Ranger nieco wyjaśnił nam różnice. Amerykańskie aligatory lubią głębokie, słodkowodne kanały wodne, mokre prerie, gdzie wykopują stawy do gniazdowania. Krokodyl amerykański żyje w przybrzeżnych namorzynach i zatoce Florida. Podróż po bagnach, między gęstwinami traw i zarośli w poszukiwaniu aligatorów, krokodyli, ptaków i żółwi zajęła nam całe 50 minut i co najważniejsze udało się nam wszystkie wypatrywane zwierzęta dostrzec. Co ciekawe samo Everglades jest zagrożone przez liczne rośliny i zwierzęta, które zostały wprowadzone celowo lub przypadkowo i zaburzają naturalny ekosystem bagien. Po zakończeniu rejsu czekał na nas pokaz karmienia malutkich aligatorów, a następnie można było pospacerować po małym parku położonym na skraju bagien, gdzie także wygrzewało się w słońcu sporo aligatorów, a na koniec zjeść amerykańskiego burgera. Po bardzo udanej wycieczce zostało nam udać się do naszego zakwaterowania, które tym razem było mieszkaniem wynajętym za pośrednictwem portalu AirBnb, do którego najlepiej było się dostać darmową kolejką miejską Metromover.

Wycieczka po bagnach Everglades

Najwygodniej i najlepiej poruszać się po Miami, jak to prawie wszędzie w Stanach, samochodem, nie mniej jednak z uwagi na krótki okres naszego pobytu zrezygnowaliśmy z tej formy. W samym centrum kursuje darmowa kolejka Metromover i jest też spora możliwość komunikacji autobusowej, więc nawet mieliśmy w czym wybierać. Awaryjnie, a w zasadzie dosyć często korzystaliśmy z Ubera lub Lyfta, szczególnie kiedy nie było bezpośredniego połączenia autobusem. Mieszkanie znajdowało się na 51 piętrze apartamentowca, zapewniało nam niesamowity widok na Miami Down Town, Port oraz Miami Beach, a także na liczne wyspy z luksusowymi domami.

Panorama Miami z naszego wynajętego mieszkania

Po krótkim odpoczynku i nacieszeniu się widokami wyruszyliśmy w stronę dzielnicy Wynwood, która jest aktualnie jedną z bardziej modnych dzielnic Miami i znana jest z ulicznych murali, które tam można napotkać na każdym kroku. Ponad to znajdują się w tej dzielnicy liczne galerie sztuk, sklepy z antykami, bary i restauracje rzemieślnicze, co przyciąga wszelkiego rodzaju artystów.

Wynwood
Wynwood

Następnego dnia o poranku pojechaliśmy kolejką Metromover do centrum Miami – Down Town, o którym za bardzo nie ma co się rozpisywać, gdyż w nim nie ma nic ciekawego, może poza Bayfront Park i dalszym jego ciągiem jako nabrzeżem Miami River (Miami Riverwalk) aż do mostu zwodzonego przy Brickell Ave.

Miami – Down Town

Kolejnym ciekawszym puntem była dzielnica Little Havana, w której panuje kubańsko – emigrancki klimat. Trafiliśmy tam akurat na festyn kulinarny i można było zakosztować kuchni oraz kultury chyba z każdego kraju Ameryki środkowej i południowej.

Miami – Little Havana

Popołudnie tego dnia mieliśmy zarezerowane na rozrywkę w postaci meczu NBA – miejscowego Miami Heat vs Toronto Raptors. Pomimo najtańszych biletów, praktycznie u sufitu American Airlines Arena atmosfera była przednia z dodatkiem popcornu i coli, chyba tylko brakowało nam jedynie znajomości hiszpańskiego, aby rozumieć co krzyczą kibice 😉

Mecz koszówki Miami Heat w American Airlines Arena

Kolejnego dnia o świcie mieliśmy wyruszyć na wycieczkę na najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, czyli Key West. Niestety zakupiona wycieczka za pośrednictwem Groupona (oczywiście amerykańskiej wersji) okazała się niewypałem, bo nawet po nas nie przyjechali, pomimo kilkukrotnie potwierdzanego terminu i miejsca rozpoczęcia wycieczki. Niestety chęć zaoszczędzenia się nie popłaca, ale na szczęście po powrocie do kraju Groupon zwrócił nam pieniądze.

Bill Baggs Cape Florida State Park

Awaryjnym rozwiązaniem, tego początkowo pechowego dnia dla nas, stała się wycieczka autobusem miejskim na wyspę Key Biscayne, położoną nieopodal Miami. Na krańcu wyspy znajduje się Stanowy Park – Bill Baggs Cape Florida State Park (wstęp 2 USD wrzucany do skrzynki na listy), całkowicie inna atmosfera w porównaniu do tłocznego Miami Beach…puste, piękne i naturalne plaże, a do tego przepiękna latarnia morska, którą można zwiedzać o wyznaczonych godzinach. Mierząca 20 m latarnia jest też najstarszą budowlą w okolicy Miami, a co ciekawe jest bardzo „sławna” można ją spotkać w wielu filmowych produkcjach. Z jej szczytu rozpościera się piękna panorama na ten park, gdzie w oddali widać wieżowce Miami oraz na sam ocean.

Latarnia Morska i widok z niej

Po spokojnym dopołudniowym odpoczynku na łonie natury zdecydowaliśmy popołudnie spędzić na przejażdżce rowerami po Miami Beach przemierzając go od mola South Pointe Park Pier aż do charakterystycznego i znanego z filmów Akademia policyjna 5: Misja w Miami Beach, Bodyguard czy Goldfinger (i wielu innych) – Hotelu Fontainebleau.

Miami Beach z perspektywy rowera

Ostatni już wieczór w Miami spędziliśmy na podziwianiu cudownych nocnych widoków z naszego balkonu.  

Miami w nocnym anturażu

Ostatni dzień to poranne pakowanie i korzystanie z infrastruktury rozrywkowej obiektu, czyli jeszcze ciepłe odprężające pływanie w basenie w ogrzanej florydzkim słońcem wodzie, a tym samym wypoczynek przed podróżą do mroźnej Polski. Na pożegnanie udało nam się jeszcze zjeść na szybko ostatniego amerykańskiego wołowego burgera i bezproblemowo powrócić  do domu liniami TAP z krótką przesiadką w Lizbonie.  

Ostatnie chwile relaksu przed powrotem do domu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.