Wenecja – Brindisi – Katakolon – Santorini – Pireus (Ateny) – Korfu – Kotor – Wenecja, sierpień 2017
Sierpniowe wakacje przystało nam spędzić na pokładzie MSC Musica na rejsie rozpoczynającym się w weneckim porcie. MSC Musica został ochrzczony przez Sophie Loren w 2006 roku, ma 293 metrów długości i 32 metrów szerokości. Opcji dostania się do portu w Wenecji jest bardzo dużo od samochodu przez autobus po samolot. Tanie linie lotnicze oczywiście latają na weneckie lotniska, niemniej jednak, z uwagi na środek sezonu wakacyjnego tańszym rozwiązaniem był lot Wizzair na trasie Katowice-Bolonia, który lata co piątek i poniedziałek. Sam rejs rozpoczynający się i kończący się w niedziele daje jeszcze kilka dni na spędzenie czasu we Włoszech.

My spożytkowaliśmy ten czas na kolejną eksplorację Bolonii jak i jej sklepów z uwagi na trwające wyprzedaże. Był to już nasz trzeci pobyt w tym urzekającym mieście przy czym pierwszy raz udało się nam wybrać na jedną z dwóch wież – Due Torre – zwanych też krzywymi wieżami, czyli wieże Asinella. Wypad na ponad 90 m po 498 stopniach w sierpniowy upał rekomensuje przepiękny widok, który roztacza się na miasto – napewno warto się poświęcić (wstęp 5 euro, zakup w informacji turystycznej na Piazza Maggiore).

Natomiast jeden dzień przed rejsem poświęcieliśmy na wypad pociągiem z Bolonii do słynnej Rawenny, która nie urzeka niczym specyficznym ponad inne włoskie typowe miejscowości, choć może historyków sztuki i pasjonatów słynne mozaiki i architektura sakralna mogą zachwycać. Ku ukojeniu niezadowolenia z Rawenny można podjechać autobusem miejskim (linia nr 80, odjazd co 30 minut) sprzed dworca kolejowego w Rawenie bezpośrednio nad morze do jednego z kurortów nad Adriatykiem – Marina di Ravenna, Punta Marina, Lido Adriano. Nie omieszkaliśmy skorzystać i pospacerować brzegiem morza.

Wracając do głównego celu podróży, czyli rejsu – najwygodniejszym transportem pomiędzy Bolonią a Wenecją jest pociąg (www.trenitalia.it), który odjeżdża co godzinę, przemierza tą trasę w ok.1h30min, a koszt wynosi 10-20 euro/os. Stacja końcowa w Venezia S. Lucia jest położona jakieś półtora kilometra (do 20 minut piechotą) od terminalu portowego, w którym cumują statki. Drogę między stacją a terminalem portowym można także skrócić o połowę korzystając z kolejki People Mover (koszt 1,4 euro/os) – wsiadając na Piazza la Roma a wysiadając prawie bezpośrednio w porcie. Po dostaniu się do portu ukazuje się przepiękny widok na port pełen statków wycieczkowych, poza naszym MSC Musica w porcie stały Aida Blu, P&O Oceana oraz Costa Deliziosa. Po szybkim zaokrętowaniu na statku udaliśmy się zaciekawieni do naszej kabiny- pierwszy raz mieliśmy kabinę z balkonem – na 10 poziomie. Kabina z balkonem niczym szczególnym się praktycznie nie różni od pozostałych rodzajów kabin poza najważniejszym – ma balkon z dwoma krzesełkami, co umożliwia podziwianie widoków bezpośrednio z kabiny.

W przypadku wypłynięcia z Wenecji, daje to możliwość podziwiania uroków Wenecji niemalże z lotu ptaka. Zaraz po przeprowadzonych obowiązkowych ćwiczeniach ewakuacyjnych statek rozpoczął wypłynięcie z weneckiego portu, udając się w kierunku kanału Giudecca, umożliwiając nam podziwianie weneckiej zabudowy, kanałów oraz najsłynniejszch zabytków, takich jak Chiesa della Salute, Chiesa del Redentore, Piazza di San Marco z Palazzo Ducale.

Pierwszym portem, do którego zawinęliśmy następnego dnia po dopołudniowym odpoczynku na statku było Brandisi położone we włoskiej Apulli. Brinidisi od starożytności jako „Brama na Wschód” była ważnym portem najpierw dla rzymian, a następnie dla wenecjan. Statek zawinął niestety z dala od centrum, w porcie towarowym (w zależności od pogody, czasem zatrzymuje się przy nabrzeżu w centrum miasta). Z uwagi na ten fakt armator zapewnił darmowy autobus spod statku do centrum miasta.

Miasteczko jawi się jako leniwe, typowe południowe włoskie miasteczko bez ekscytujących zabytków, lecz ze swoim klimatem. Posiadając więcej czasu niż my lub wykupując wycieczkę na statku warto wybrać się w podróż do Ostuni, tzw. białe miasteczko oraz Alberobello – miejscowość kamiennych domków trulli. Z uwagi na krótki czas postoju statku, mieliśmy tylko pięć i pół godziny, nam pozostał spacer po mieście – którego przewodnikiem była mapka ze strony – brindisimydestination.com. Zgodnie z tą mapką zobaczyliśmy najciekawsze punkty Brindisi, między innymi PIazza Vittoria, Tempio di San Giovanni al Sepolcro, Piazza Santa Teresa, Duomo, kolumnę romańską oraz promenadę nadmorską. Po spacerze powróciliśmy autobusem na statek.

Drugiego dnia przypłynęliśmy do wybrzeża greckiego – półwyspu Peloponez – do małego miasteczka Katakolon, który istnieje prawdopodobnie tylko dzięki zawijającym tam statkom, które przybywają z uwagi na głębokość morza umożliwiającą dopłynięcie statków. Port daje w zasadzie dwie możliwości spędzenia czasu – odpoczynek na pobliskich plażach lub zwiedzanie antycznej Olimpii położonej ok. 40 km od portu. My wybraliśmy zwiedzenie Olimpii, korzystając z wynajętego samochodu w porcie. Wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet (www.rentacarkatakolo.gr) Fiata Pandę, który czekał na nas zaraz w porcie – koszt takiego wynajmu to 40 euro plus oczywiście koszt paliwa, który wyniósł ok.15 euro – co w przypadku większej ilości osób niż dwie staje się opłacalne, zwłaszcza w stosunku do wycieczek oferowanych przez armatora.

Do samochodu otrzymaliśmy mapkę jak trafić do Olimpii i pobliskich plaży, ale mapka była mało dokładna, zatem posilaliśmy się nawigacją w telefonie, która po 40 minutowej podróży przez greckie wioski zaprowadziła nas na parking przy Olimpii. Jest to obecnie mała miejscowość słynna ze stanowiska archeologicznego wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W starożytności Olimpia była ośrodkiem kultu Zeusa, a także miejscem igrzysk olimpijskich, a tereny te były już zamieszkiwane od około XII wieku p.n.e. Wstęp na tereny archeologicznego dawnego Olimpu oraz muzeum historycznego igrzysk olimpijskich kosztuje 12 euro/os.

Po przekroczeniu bramy ukazuje się ogrom starych kamieni, które mniej lub bardziej przypominają zabudowania starożytnego Olimpu, a wytężenie umysłu w 40 stopniowy upał może być ciężkie, aby sobie zwizualizować jak kiedyś to miejsce wyglądało. Szczególną uwagę przykuwają kolumny dorynckie, pozostałości świątyni Zeusa, świątyni Hery i Filipijon oraz dawny stadion olimpijski. W drodze powrotnej na parking odwiedziliśmy jeszcze muzeum (w cenie biletu wstępu), w którym poza schłodzeniem się w klimatyzowanych pomieszczeniach można podziwiać wiele wykopalisk, pozostałości starożytnych rzeźb. Na koniec wizyty w Olimpii pozostał nam krótki spacer uliczkami miasteczka, na których głównie znajdują się restauracje, bary oraz sklepy dla turystów.

W drodze powrotnej do portu zatrzymaliśmy się przy jednej z zatoczek z plażą, na której można trochę odpocząć – Agios Andreas Beach.

Po powrocie do Katakolon i oddaniu auta do wypożyczalni pozostał nam jeszcze czas na spacerek uliczkami Katakolon, które jako miejscowość nastawiona czysto pod turystów statków wycieczkowych oferuje liczne sklepy z pamiątkami i restauracje.

Tego dnia szykował się wieczór galowy – co oznacza, że odbywał się koktajl galowy – przed kolacją w barach goście są częstowani winem musującym (prosecco), istnieje możliwość zrobienia zdjęcia z kapitanem (za opłatą), w teatrze jest przedstawiana załoga statku, a zwieńczeniem jest kolacja galowa, na której jest specjalnie dobrane na tą okazję menu. Podczas takiego wieczoru obowiązują stroje galowe – ale nie wszyscy przestrzegają zaleceń, aczkolwiek też jakoś sztywnie nie jest ten obowiązek przestrzegany przez obsługę statku/restauracji.

Kolejny dzień dla nas był głównym punktem tego rejsu, a czekało nas zwiedzanie słynnej z przepięknych widoków Santorini, a dokładniej wyspy Santoryn. Swój urok zyskała dzięki epizodowi geologicznemu, który prawdopodobnie miał miejsce XVI wieku p.n.e, w ramach którego w wyniku wybuchu wulkanu powstała kaldera kształtując tak teren i przy tym tworząc tak przepiękne widoki. Zbliżanie się statku o poranku do lądu przy wschodzie słońca dostarcza niezapomnianych wrażeń.

Statek finalnie nie cumuje przy lądzie, zostaje na kotwicy, natomiast dopłynięcie do lądu odbywa się łódkami. Aby sprawnie zejść ze statku, jak na większości statków w takim momencie, wcześniej (miejsce i godzina jest wskazana w gazetce pokładowej) są dystrybuowane bilety (tender ticket) na odpowiednie godzinny zejścia. Po dostaniu się na ląd czeka nas wyprawa na szczyt wyspy, do wyboru są osiołki (podobno to właściwie muły a nie osiołki) i spacer krętymi wąskimi uliczkami na ich grzbiecie lub kolejka górska. My pod górę wykorzystaliśmy kolejkę górską, która kosztuje 6 euro/os. w jednym kierunku.

Pierwszym naszym celem po dostaniu się do stolicy wyspy Firy (Thira) było odnalezienie dworca autobusowego, co udało się przy wsparciu informacyjnym miejscowych, aby dostać się do wioski Oia. Z dworca autobusowego do Oia kursują autobusy co ok.20 minut (koszt 1,8 euro/os.), tylko trzeba wziąźć pod uwagę, że linia cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem i można się nie załapać na pierwszy odjeżdżający autobus. Dlatego też był to dla nas pierwszy punkt tego dnia, aby skorzystać z autobusu zanim liczba chętnych turystów wzrośnie względem upływającego czasu.

Oia jest wioską zbudowaną na krawędzi dawnego krateru wulkanu, a część budynków wykuto w skałach tworząc wraz z okalającą wodą przepiękny widok. Spacer wąskimi uliczkami pomiędzy domami dostarcza niezapomnianych krajobrazów i wrażeń z nimi związanych.

Po powrocie tym samym autobusem do Firy, która jest bardziej komercyjnym i tłocznym miejscem, dopełnieniem do pięknych pejzaży Oii jest widok z góry na statki zacumowane poniżej w tle błękitnej wody. Powrót na statek odbyliśmy spacerkiem w dół, chociaż nie są tą najprzyjemniejsze wrażenia z Santorynu – ścieżka jest brudna od śmieci i odchodów osłów, a mijanie się z grupami osłów też nie należy do najprzyjemniejszych przeżyć z tej wyspy. Po powrocie na statek mogliśmy jeszcze dalej cieszyć nasze oczy widokiem na Santoryn z naszego balkonu pokojowego a nawet z samego łóżka.

Wczesnym porankiem następnego dnia dotarliśmy do głównego greckiego portu Pireus, który daję możliwość odwiedzania greckiej stolicy – Aten. Najprostszym sposobem zwiedzeniem Aten jest skorzystanie z usług autobusu typ hop on-hop off. Z portu operuje kilka firm oferując takowe zwiedzanie, ale niestety żadna z nich nie oferuje przewodnika audio guide po polsku, my zakupiliśmy bilety jeszcze w Polsce przez internet ( http://www.citysightseeing.gr) z uwagi na niższa cenę 20 euro/os. (normalnie – 22 euro). Oczywiście po zejściu ze statku w porcie jest pełno sprzedawców wycieczek i biletów na autobusy typu hop on-hop off, a same autobusy stoją zaraz na parkingu w porcie.

Stamtąd pierwszą linią wyruszamy i wraz z krótkim objazdem samego Pireusa dostajemy się pod sam Akropol. Koszt wejścia na sam Akropol jest dość wysoki, tj. 20 euro/os., a sam zakup biletu jest poprzedzony odstaniem swojego w kolejce. Akropol, czyli największy symbol Aten położony na wapiennym wzgórzu górującym nad miastem, z którego roztacza się widok na całą stolicę Grecji. Kompleks wita jednym z najpiękniejszych antycznych budowli Propyleje, a w centralnej części główną świątynią Partenon występującą jako książkowy przykład stylu doryckiego, a cały kompleks daje obraz antycznego świata.

Po opuszczeniu wzgórza udaliśmy się drugą linią autobusu hop on-hop off na objazd centrum miasta, podziwiając z górnego otwartego pokładu autobusu główne zabytki miasta, takiej jak Łuk Adriana, Parlament, Stadion Panateński, Akademię Ateńską, Uniwersytet Ateński, Bibliotekę Narodową.

Zatrzymaliśmy się przy placu Monastirakiou, aby udać się dalej na zwiedzanie pieszo ścisłego centrum, które samo w sobie nie należy do najciekawszych miejsc, może poza dzielnicą Plaka i znajdującej się w pobliży Agory. Powrót do portu w Pireusie odbywa się z przesiadką pod Akropolem, z uwagi na konieczność zmiany linii autobusowej w ramach autobusów hop on-hop off, z których korzystaliśmy tego dnia.

Po przepłynięciu 190 mil morskich nasz statek dotarł następnego dnia w południe do wyspy Korfu, którą już mieliśmy przyjemność odwiedzić na wcześniejszym rejsie po Morzu Śródziemnym.

W planie mieliśmy pozostać na statku i skorzystać z atrakcji oferowanych na statku, jednak po lunchu ruszyliśmy na spacer po mieście Korfu. Port jest zlokalizowany ok.2,5 km od centrum, armator oferował przejazd autobusem przez cały dzień za 9,90 euro/os. natomiast my skorzystaliśmy z autobusu miejskiego wyruszającego z parkingu sprzed terminalu portowego w cenie 1,7 euro/os. za jeden przejazd lub bilet całodniowy 5 euro/os., na którym można nawet dojechać do pałacu Achillion.


Po powrocie na statek i tak skorzystaliśmy z luźniejszego dnia i atrakcji oferowanych na statku – grając w mini golfa czy korzystając z basenu oraz zajęć fitness.

Popołudniu zaproszono nas, jak każdego członka klubu lojalnościowego MSC Voyager Club na przyjęcie, gdzie przy muzyce i przy lampce wina musującego załoga dziękuje za kolejny udział w rejsach MSC Cruises. Natomiast wieczorem podano drugą kolację galową serwując między innymi przepyszne krewetki i najpopularniejszy chyba deser na statkach wycieczkowych baked alaska. Przy okazji niestety należy wspomnieć, że obsługa w restauracji na tym rejsie była bardzo przeciętna, jeśli nie powiedzieć kiepska, ale wynikało to w naszej ocenie głównie z bardzo dużej ilości gości z uwagi na środek sezonu wakacyjnego.

O poranku ujrzeliśmy z naszego balkonu piękny krajobraz zatoki kotorskiej, mimo że jest to kolejne miejsce, gdzie przybywamy statkiem drugi raz widoki są tego warte i nadal zadziwiają. Statek zatrzymuje się w samym centrum miasta Kotor, dając bezproblemową możliwość spacerku po starówce miasta i zwiedzenie jego zabytków, które już opisaliśmy w ramach naszego wcześniejszego rejsu statkiem Costa Mediterranea.

Poza spacerem uliczkami starówki pospacerowaliśmy nabrzeżem i tak zakończyliśmy zwiedzanie ostatniego miejsca, do którego zawinęliśmy w ramach tego rejsu.


Wypłynięcie tego dnia było już o godzinie 13, gdyż pozostał nam do przebycia dość długi odcinek Adriatyku wynoszący 335 mil morskich do portu w Wenecji.
Ostatniego dnia na pożegnanie z rejsem pozostało nam podziwianie widoków Wenecji z naszego balkonu, po czym wyokrętowaliśmy się ze statku zgodnie ze standardową procedurą, a same bagaże czekały już na nas w terminalu portowym. Po odbiorze bagażu obraliśmy kierunek dom – pociągiem przez Bolonię i dalej samolotem do Polski.
