Singapur – Port Klang (Kuala Lumpur) – Penang – Langkawi – Phuket – Singapur, marzec 2017
Kolejny etap poznawania Azji postanowiliśmy kontynuować na pokładzie statku Mariner of the Seas armatora Royal Caribbean. Rejs rozpoczynał się w Singapurze i obejmował terytoria Malezji i Tajlandii.
Naszą podróż do Singapuru rozpoczęliśmy o poranku w Warszawie lotem Qatar Airways z przesiadką w Dosze. Cała podróż trwała ponad 16 godzin, a na miejsce dotarliśmy o poranku kolejnego dnia, z uwagi na różnicę czasu między Polską a Singapurem wynoszącą 6 godzin. Już po samym przylocie wrażenie zrobiło na nas lotnisko Changi, które rokrocznie zdobywa tytuł najlepszego lotniska na świecie.
Singapur, czyli tradycja połączona z nowoczesną metropolią, pełną drzew i zieleni w samym sercu miasta. „Miasto lwa” jest jednym z najdroższych miast świata, obecnie najlepiej rozwijającym się wśród tygrysów azjatyckich. Ponadto Singapur to prawdziwa narodowościowa mieszanka – 75% mieszkańców Singapuru to Chińczycy, 15% – Malajowie o wyznaniu islamskim i 7% Hindusów.

Poszukując hotelu w Singapurze, poza oczywiście ceną która w tak drogim mieście była szczególnie istotna, główne znaczenie miała lokalizacja, czyli położenie w pobliżu głównych linii metra oraz atrakcji. W ten sposób wybraliśmy dzielnicę Bugis. Z lotniska wydostać się najprościej metrem – zieloną linią metra East-West Line. Z linią tą w zasadzie lotnisko jest połączone krótką łącznicą, dlatego po przejechaniu jednego przystanku faktycznie przesiada się na główną zieloną linię. Pierwszego zakupu biletów dokonaliśmy w automacie na stacji metra (koszt ok. 2,5 SGD), lecz na dłuższą metę korzystanie z biletów jednorazowych (które w zasadzie też można doładowywać do 10 przejazdów) jest nieopłacalne, a wygodne jest skorzystanie z karty EZ-Link, którą doładowuje się dowolną kwotą. Myśmy skorzystali z kart, które oferował hotel za depozyt zwracany przy oddaniu kart przy wymeldowaniu z hotelu, a najprościej jest je zakupić w sieci sklepów 7eleven, a pozostałe środki na karcie można też wydać w tej sieci sklepów. Miasto oferuje także Singapore Tourist Pass, czyli kartę dla turystów umożliwiającą nielimitowaną komunikację po całym mieście (1,2,3 – dniowa). Wskazaną zieloną linią metra udaliśmy się do stacji metra Bugis, gdzie nieopodal znajdował się nasz hotel – Ibis Singapore on Bencoolen, w którym spędziliśmy 4 kolejne noce przed rejsem.

Po przybyciu do hotelu, z uwagi na zmęczenie po tak długiej podróży, pozostał nam tylko odpoczynek, aby popołudniu ruszyć pełni sił na zwiedzanie. Na szczęście hotel udostępnił nam już koło południa pokój i kilkugodzinna drzemka poratowała nasz stan, a po południu mogliśmy już ruszyć na spacer. Na pierwszy ogień poszła położona nieopodal hotelu dzielnica indyjska – Little India, która charakteryzuje się kolorowymi domkami. To tętniąca życiem historyczna dzielnica, którą zamieszkuje Indyjska społeczność. Będąc tam można poczuć styl indyjskich zabudowań, a dopełnieniem tego są sklepy handlujące indyjskimi towarami. Głównymi ulicami w tej dzielnicy są Dunlop Street, Serangoon Road, a centralnym punktem dzielnicy jest targ ze świeżą żywnością, gdzie zaopatrują się mieszkańcy dzielnicy – Zhu Jiao Centre. Przy ulicy Serangoon Road można odwiedzić świątynie indyjskie – Verrema-Kaliamman, Sri Sreenivisa Perumal oraz Leong Sam See. Najciekawszą spośród nich jest bajecznie kolorowa, siwaistyczna Verrema-Kaliamman, poświęcona bogini Kali.

Wiedzieliśmy, że Singapur potrafi zaskakiwać na każdym kroku, a my spacerując do kolejnej dzielnicy napotkaliśmy na taką osobliwość…Centrum Psychoterapii dla Zwierząt.

Dzielnicą, do której zmierzaliśmy była tak zwana muzłumańska – Kampong Glam, która jest jedną z najstarszych dzielnic Singapuru. Obszar ten w 1822 roku został przyznany społeczeństwu Malajskiemu i Arabskiemu, stał się jednym z miejsc Malajskiej Rodziny Królewskiej. Dziś na terenie dawnego pałacu znajduje się Malay Heritage Centre (Centrum Dziedzictwa Malajskiego), gdzie można uzyskać informacje na temat kultury i historii Malajskiej. Głównym punktem tej dzielnicy jest Sultan Mosque na Muscat Street, a kolejnym ważnym punktem są kolorowe, wąskie uliczki z klimatycznymi barami i kawiarniami, w tym na przykład uliczka Haji Lane.

Ostatnim zaplanowanym naszym celem tego dnia była fontanna Fountain of Wealth przy centrum handlowym Suntec City. Samej fontanny, pomimo zobaczenia jej o zmroku z uwagi na jej oświetlenie, nie zaliczylibyśmy do „must have”. Wracają do hotelu, już dość późną porą, nie wybraliśmy najkrótszej drogi docelowej, ponieważ chcieliśmy zobaczyć jeszcze o zmroku uliczki Singapuru.

Następnego dnia udaliśmy się metrem do dzielnicy Civic District zlokalizowanej w samym centrum Singapuru, na którą składają się historyczne budynki. Po wyjściu z metra na stacji City Hall pierwszy rzucił się naszym oczom War Memorial Park, w którego centrum znajduję się pomnik upamiętniający ofiary cywilne okupacji japońskiej w Singapurze.

Kolejnym punktem w tej dzielnicy była piękna śnieżnobiała Katedra św. Andrzeja (St. Andrew’s Cathedral), wzniesiona przez więźniów hinduskich. Dopełnieniem historycznego klimatu tej dzielnicy są budynki takie jak Supreme Court, National Gallery, Parliament House oraz Concert Hall.

Stamtąd udaliśmy się w kierunku Marina Bay, by zobaczyć symbol Singapuru, którym jest pół lew pół ryba – Merlion położony w Merlion Parku. Spod pomnika roztaczał się przepiękny widok na słynny budynek hotelu Marina Bay Sands.

Następnie po krótkiej przechadzce wzdłuż Singapur River udaliśmy się na dość długi spacer (ok. 2 km) do następnego celu – dzielnicy China Town. Trasa spaceru przebiegała przez dzielnicę biurową, gdzie po drodze można podziwiać ciekawą architekturę nowoczesnych budynków.

Pomiędzy lasem biurowców napotkaliśmy świątynię Thian Hock Keng Temple. To bardzo ciekawe, że tradycyjne świątecznie są jakby włożone w krajobraz nowoczesnych wieżowców.

Przed dotarciem do naszego kolejnego celu był Maxwell Food Centre. To typowe miejsce jakich wiele w Singapurze, zwane hawker centres, gdzie można spróbować różnorodnej lokalnej kuchni z wielu punktów gastronomicznych zlokalizowanych w jednym miejscu. My trafiliśmy akurat na porę lunchową, podczas której tłumy ludzi gnały na posiłek do tego punktu. My nie jesteśmy fanami kuchni azjatyckiej, dlatego wystarczyły nam doznania zapachowe. Nieopodal tego food courtu znajdował się nasz cel – China Town.

Sama dzielnica skupia się wokół wąskich uliczek odchodzących od głównej arterii South Bridge Road. Uliczki te, na przykład Pagoda Street, Smith Street, Temple Street, charakteryzują się budynkami w pastelowych kolorach oraz sklepami, straganami z popularnymi chińskimi produktami. Po krótkim spacerze i drobnych zakupach chińskich drobnostek skierowaliśmy się w kierunku stacji metra o nazwie China Town, aby stamtąd bezpośrednio niebieską linią udać się do Gardens by The Bay (stacja metra Bay Front).

Po wyjściu ze stacji metra Bay Front uderzył nas powalający widok hotelu wyglądający jak stół Marina Bay Sands, nieopodal którego leżą słynne ogrody Gardens by The Bay. Pomimo, że nie byliśmy w porze deszczowej nagle zaskoczył nas ulewny deszcz, prawie „monsunowy” i zostaliśmy zmuszeni do 30-minutowej pauzy przed wejściem do ogrodów. Samo wejście na teren ogrodów jest bezpłatne, natomiast dodatkowe atrakcje takie jak zwiedzanie meleksem z przewodnikiem, wejście na ścieżkę wśród koron drzew oraz wstęp do kompleksu oranżerii były dodatkowo płatne. My pozostaliśmy przy spacerze po terenach zewnętrznych ogrodów, które obejmują teren około 100 hektarów.

Największym z ogrodów wchodzących w skład tego kompleksu jest Bay South Garden. Ogród ten został zaprojektowany poprzez inspirację singapurskim narodowym kwiatem – storczykiem. To wertykalne ogrody w postaci pionowych 25-50 metrowych Supertrees robiących ogromne wrażenie wizualne.

Później powróciliśmy w stronę hotelu Marina Bay Sands, gdzie postanowiliśmy wyjechać na taras widokowy Sands Skypark Obdervation Deck (bilet w cenie 23 SGD), który znajduje się na ostatnim piętrze hotelu. Godzinę wyjazdu na taras widokowy zaplanowaliśmy na taką godzinę, aby móc zobaczyć panoramę Singapuru za dnia i nocą. Z tarasu rozciąga się piękna panorama miasta z jednej strony, a z drugiej cudowny widok „z lotu ptaka” na Gardens by The Bay. Na dachu hotelu znajduje się także słynny na całym świecie basen, z którego goście hotelowi pływając mogą podziwiać panoramę Singapuru.

Po zachodzie słońca zjechaliśmy na dół i udaliśmy się na pokaz LIGHT & WATER SHOW (niedziela – czwartek: 20:00, 21:30), który odbywał się przed hotelem od strony zatoki Marina Bay. W porównaniu do innych tego rodzaju pokazów, które mieliśmy przyjemność podziwiać, ten jest dość przeciętny. Po pokazie powróciliśmy jeszcze raz do Gardens by the Bay, aby zobaczyć z bliska podświetlone nocą drzewa Supertrees. Po tym wielogodzinnym zwiedzaniu nastał czas powrotu do hotelu.

Po poprzednim intensywnym dniu całego zwiedzania na kolejny dzień zaplanowaliśmy spokojną wizytę w zoo. Singapurskie zoo ma opinię jednego z najlepszych na świecie, co wynika głównie z możliwości bardzo bliskiego obcowania ze zwierzętami. Niestety zoo nie jest bezpośrednio połączone metrem, dlatego najpierw jechaliśmy metrem (linia czerwona, do stacji Ang Mo Kio), a następnie musieliśmy się przesiąść na autobus, który odjeżdżał z dworca bezpośrednio przy stacji metra (nr 138). Autobus dojeżdża bezpośrednio pod bramę ogrodu zoologicznego. Singapurskie zoo oferuje dodatkowo River Safari oraz wieczorem Night Safari (dodatkowe bilety). My skorzystaliśmy z zoo właściwego w cenie 33 SGD/os. Faktycznie zoo jest bardzo ciekawe i niezwykłe z uwagi na bliskość zwierząt, spacerujące wokół zwiedzających małpki, pokaz słoni, a także możliwość karmienia zwierząt ich przysmakami, m.in. słoni i żyraf (wyznaczone godziny i miejsca). Maksymalnie zminimalizowana jest ilość klatek, nawet niebezpieczne zwierzęta oddzielone były w większości fosą, a nie klatką.

Ciekawym jest zamknięty pawilon, gdzie wchodzi się jakby w życie zwierząt – lemury, nietoperze, kaczki i przeróżne ciekawe ptaki fikają i latają wokół zwiedzających gości. Na terenie zoo nie brakuje także miejsc, gdzie można coś zjeść, np. pyszną, ale niezwykle pikantną Curry Soup. Całość zwiedzania ogrodu zoologicznego zajęła nam około 5 godzin.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na Orchard Road, czyli głównej ulicy handlowej w Singapurze, gdzie znajdują się sklepy najdroższych marek światowych. Bardziej ciekawym zjawiskiem dla nas, podczas przechadzania się wzdłuż ulicy, był bardzo głośny, zakłócający gwar ruchliwej ulicy, jazgot stada ptaków o zachodzie słońca przelatujących między drzewami.

Kolejnego dnia wybraliśmy się do głównego miejsca wypoczynku i rozrywki w Singapurze – na wyspę Sentosa. Na wyspie znajduje się kilkanaście hoteli, ośrodki wypoczynkowe, akwarium, delfinarium, wieża obserwacyjna, park linowy, park rozrywki Universal Studio, muzeum figur woskowych Madame Tussauds czy kolejna statua Merliona, a nawet dwa pola golfowe czy kasyno. Na Sentosę z lądu z okolic centrum handlowego Vivo City można dostać się na trzy sposoby – kolejką cable car, kolejką monorail Sentosa Express lub pieszo promenadą wzdłuż mostu Sentosa Boardwalk. My wybraliśmy opcję pieszej wycieczki promenadą, dalej spacerując przez wyspę udaliśmy się w kierunku plaż zlokalizowanych po przeciwnej stronie wyspy.

Aby dotrzeć do tych plaż mijaliśmy kolejną w Singapurze statuę Merliona czy trójwymiarowy napis Sentosa będący obowiązkowym punktem zrobienia zdjęcia, przechodząc dalej dotarliśmy do niezwykłej Merlion Walk. Przez całą długość ścieżki ciągnie się rozległa rzeźba przypominająca mitologiczne morskie stworzenia wykonana z kolorowych mozaikowych płytek, nieco przypominająca fontannę z przelewającą się fantazyjnie wokół rzeźby wodą.

Całość przypomina dzieło słynnego hiszpańskiego Antoni Gaudi. Docierając tą niezwykle kolorowa drogą do wybrzeża postanowiliśmy wynająć rowery (ok.12 SGD/2h/os.), aby móc zwiedzić nabrzeże. Przejechaliśmy rowerami wzdłuż plaż Tanjong Beach, Palawan Beach, Siloso Beach, co w ciągu 1,5- godzinnej wycieczki dało nam pełen obraz tamtejszego nabrzeża.

Na zasłużony odpoczynek wybraliśmy się do jednej z nabrzeżnych restauracji. Dla gości restauracji korzystanie z plaży Siloso Beach, basenu należącego do tego kompleksu oraz leżaków było bezpłatne.

Na sam koniec zwiedzania wyspy udaliśmy się do, uznawanego przez nich, najbardziej wysuniętego na południe punktu kontynentalnej Azji, do którego przechodzi się przez wiszący most z plaży Palawan Beach. Dodatkową atrakcją jest taras widokowy z panoramą na wybrzeże Sentosy oraz cieśninę singapurską.

W drodze powrotnej zatrzymalismy się w dzielnicy Clarke Quay, w której jest mnóstwo restauracji, knajp i barów, tętniącej życiem głównie po zmroku i w nocy. Położenie nad samą Singapur River i wieczorne niezwykle kolorowe oświetlenie daje poczuć niesamowitą atmosferę tamtego miejsca, idealną na wieczorny spacer.

Nastał dzień zaokrętowania – udaliśmy się metrem do portu Marina Bay Cruise Center Singapure. Należy zwrócić uwagę, że w Singapurze są dwa porty, do których zawijają statki pasażerskie (drugim jest terminal Singapore Cruise Center położony opodal Vivo City). Do naszego terminalu dotarliśmy czerwoną linia metra w kierunku Marina South Pier, która jest jednocześnie stacją na której trzeba wysiąść. Nie wszystkie pociągi tej linii metra dojeżdżają do tej stacji – należy zwrócić na to szczególną uwagę! – konieczna jest wówczas zmiana pociągu na przedostatniej stacji o czym informują komunikaty wewnątrz wagonu. Ze stacji metra do terminalu jest piechotą około 5-10 minut. W terminalu przeszliśmy standardową procedurę, bezkolejkowo zdaliśmy bagaże, przeszliśmy kontrolę celną, podczas której dość szczegółowo weryfikowano wnoszoną żywność na statek (nam zabrano jednego, fabrycznie zapakowanego croissanta). Ciekawostką było to, iż zaokrętowanie odbywało się według numerów kabin i zostało już wcześniej określone. Każdy poziom na statku miał określoną godzinę zaokrętowania.

Na statku czekała na nas kabina z oknem na promenadę, pomimo zakupu najtańszej opcji wewnętrznej kabiny. Było to dla nas miłe zaskoczenie, ponieważ kabina charakteryzowała się tym, że można było obserwować z kabiny co dzieje się na promenadzie (w zasadzie głównym miejscu życia statku), przy czym do około północy jest głośno, słychać większość eventów organizowanych na statku. Niestety po przyjściu okazało się, że kabina nie była dostatecznie wysprzątana, upalcowany stolik, śmieci na podłodze czy nawet wałki do włosów poprzednich lokatorów. Byliśmy niemile zaskoczeni stanem kabiny.

Po południu wypłynęłyśmy z Singapuru, z cieśniny Singapurskiej w kierunku cieśniny Malakka, w kierunku pierwszego portu podczas rejsu – Port Klang w Malezji.

Kolacje były podzielone na dwie tury, podczas tego rejsu o dwóch porach: 17:30 i 20:00. Nasza tura, która dostaliśmy zgodnie z naszym wcześniejszym wyborem, to druga tura o godzinie 20:00. Kiedy przyszliśmy do stolika, byliśmy początkowo sami przy 6-cio osobowym stoliku, po krótkiej chwili okazało się, że naszymi współtowarzyszami codziennych kolacji podczas rejsu są przesympatyczne dwa małżeństwa Australijczyków.

Pierwszego dnia przybyliśmy o poranku (7:00) do pierwszego portu Port Klang. Port Klang jest jednym z największych na świecie portów towarowych, kontenerowych, a turystycznie jego głównym atutem jest położenie około 50 kilometrów od stolicy Malezji – Kuala Lumpur. To właśnie stolica Malezji i jaskinie Batu były naszym celem tego dnia poprzez wykupienie wycieczki na statku. Ze statku zeszliśmy przy pięknym wschodzie słońca i udaliśmy się do autokaru, który czekał już na nas na parkingu. Udaliśmy się do pierwszego celu wycieczki – Batu Caves, czas podróży z portu ok. 1,5 h.

Jaskinie Batu to kompleks jaskiń skalnych położony na przedmieściach Kuala Lumpur, w środku jaskiń znajdują się świątynie hinduskie. Jest to jedna z najbardziej popularnych i największych świątyń hinduskich poza Indiami. Jaskinie są uformowane z wapienia, który ma ok. 400 mln lat. Przed wejściem do jaskiń wita turystów największy na świecie posąg Murugana, który mierzy 42,7 m. Do sedna świątyni czekała nas wspinaczka po aż 272 schodach z przerwami na spotkania z wścibskimi małpami Makaki zaczepiającymi wszystkich przechodniów, a zwłaszcza ich kolorowe siateczki, których zawartość kojarzą z jedzeniem. Niestety spotkania z Makakami dla niektórych turystów były wręcz niebezpieczne, ponieważ atakują aż do momentu kiedy nie uda im się rozerwać siateczki. U góry znajdują się bogato zdobione trzy główne jaskinie i kilka mniejszych wśród wielu stalaktytów i stalagmitów.

Kolejnym punktem wycieczki było Royal Selangor Visitor Center. Jest to centrum produkcji cyny, najbadziej znanej na świecie marki wyrobów z cyny. Następnie zapoznaliśmy się z wystawą opowiadajacą o historii cyny i przedstawiającą wyroby z cyny. Kolejno ścieżka zwiedzania obejmowała zapoznanie z poszczególnymi etapami produkcji wyrobów z cyny, a także możliwość sprawdzenia swoich umiejętności na niektórych etapach produkcji. Na końcu można było oczywiście dokonać zakupów produktów wykonanych z cyny, jak to zazwyczaj w takich miejscach bywa.

Następnie udaliśmy się do centrum Kuala Lumpur, zatrzymując się przy Mardeka Square. Plac Mardeka to najbardziej znany punkt orientacyjny Kuala Lumpur, przy którym znajduje się najbardziej rozpoznawalny budynek Sułtana Abdula Samada, a także Royal Selangor Club oraz najstarszy anglikański kościół w Malezji – St. Mary’s Church. Po krótkim postoju udaliśmy się dalej do wieży telewizyjnej Menara Kuala Lumpur, która ma 421 m wysokości i zaliczana jest do najwyższych wież telewizyjnych na świecie. Wjechaliśmy zatem windą na taras widokowy na wysokości 276 m skąd roztaczała się przepiękna panorama na stolicę Malezji, w tym na słynny Petronas Towers, który był naszym ostatnim punktem programu. Przy słynnych wieżach Kuala Lumpur, które przez pewien czas były najwyższym budynkiem świata mieliśmy krótki fotostop, po prawie 10 – godzinnej wycieczce wróciliśmy do portu.

Drugiego dnia rejsu zacumowaliśmy do portu na malezyjskiej wyspie Penang. Wyspa połączona jest z lądową częścią Malezji mostem Penang, a co ciekawe wyspa ta była pierwszym miejscem osadnictwa brytyjskich kolonii na Malajach. Port znajdował się w mieście George Town, które jest stolicą wyspy wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na ten dzień rejsu mieliśmy zakupioną na statku wycieczkę „Hill and Temple Tour”. Wycieczkę rozpoczęliśmy zbiórką na statku w teatrze o godzinie 8:30 i stamtąd wyruszyliśmy z naszą grupą o numerze 24 do czekającego w porcie autobusu. Wycieczkę rozpoczęliśmy od Świątyni Kek Lok Si. To podobno największa świątynia buddyjska w Malezji, jest też ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym dla buddystów z Hongkongu, Filipin czy Singapuru i Azji Południowo – Wschodniej.

Wygląd zewnętrzny świątyni zupełnie nie nawiązuje do jej „ważności”, a podobno wiecznie trwająca rozbudowa świątyni sprawia bardzo niepozytywne pierwsze wrażenie całego kompleksu. Nie mniej jednak zaufanie, którym obdarzyliśmy przewodnika i cierpliwość okazały się słusznym wyborem po dotarciu na wyższe partie kompleksu. Każdy z elementów tworzący ten kompleks zapierał dech w piersiach swoim bogactwem, kolorem i piękną, ciekawą architekturą. Główną atrakcją kompleksu jest siedmiopiętrowa Pagoda Dziesięciu Tysięcy Buddów widoczna z niemalże każdego miejsca podczas zwiedzania tego niesamowitego miejsca. Szczytowy odcinek na samą górę wzgórza, na którym usytuowany jest kompleks pokonaliśmy szybką kolejką wąskotorową. Na samej górze znajdował się posag z brązu Bogini Miłosierdzia oraz panorama na Penang, a także sklepik z pamiątkami.

Następnym punktem wycieczki był Penang Hill położony 830 m n.p.m. Wzgórze pokryte jest roślinnością będąca pozostałością lasu deszczowego, który kiedyś rozpościerał się po całej wyspie. Przejechaliśmy autobusem pod kolejkę na wzgórze Penang, ponieważ jest to jedyny sposób dotarcia na to wzgórze. Podczas przejazdu autobusem zostaliśmy wyposażeni przez przewodnika w peleryny przeciwdeszczowe, które na szczycie okazały się bardzo pomocne. Pogoda na szczycie początkowo nie okazała się dla nas łaskawa. Z uwagi na ulewny deszcz rozpoczęliśmy pobyt na Penang Hill od tradycyjnego malezyjskiego food court (czyli niepozorna, choć dwupiętrowa budka z punktami gastronomicznymi?), którą pokazał nam przewodnik wraz ze wskazaniem tradycyjnych potraw i przekąsek, których skosztowaliśmy.

Po kilku chwilach deszcz ustał i zza przemieszczających się chmur zaczęła wyłaniać się panorama na wyspę i Georgetown. W zasadzie poza panoramą oraz punktami gastronomicznymi na wzgórzu nie było nic spektakularnego. Ciekawym był fakt usytuowanych obok siebie dwóch niewielkich świątyń, z czego jedna z nich była świątynią buddyjską a druga muzułmańską.

Następnie udaliśmy się z powrotem na dół kolejką, a w drodze powrotnej do portu była możliwość wcześniejszego skończenia wycieczki w centrum Georgetown, z której skorzystaliśmy by moc przespacerować się po starówce miasta. Wysiedliśmy z autokaru przy słynnym luksusowym hotelu w stylu kolonialnym Eastern and Oriental Hotel. Następnym budynkiem w stylu kolonialnym było mijane przez nas Penang State Museum and Art Gallery. Dalsza część spaceru obejmowała świątynie przeróżnych wyzwań, takie jak kościół św. Jerzego, świątynie Kuan Yin oraz świątynie Sri Mariamman i meczet Kapitan Kling. Powrót na statek mijał nam wśród urokliwych uliczek miasta, którego to właśnie zabudowa wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO, aż kończąc przy wieży zegarowej i forcie Cornwallis, które są położone nieopodal portu.

Kolejnym punktem naszego rejsu była wyspa Langkawi. Tu nastawiliśmy się na, naszym zdaniem, główną atrakcję na wyspie Sky Bridge – most położony bardzo wysoko w górach, nad przepaścią pomiędzy szczytami gór, na który dostaje się górską kolejką wagonikową (cable car). Bilety na kolejkę zarezerwowaliśmy przez internet jeszcze z Polski z opcją panoramicznego wagonika (bottom glass gondola) z uwagi, na to, iż ta opcja zawierała gwarancję pierwszeństwa wejścia (panoramalangkawi.com – cena 210 RM). Gdy szukaliśmy informacji o tym miejscu przed wyjazdem wszędzie pojawiały się informacje o długich kolejkach do kas i wagonów. Jak się okazało na miejscu wcześniejszy zakup biletów był zupełnie niepotrzebny, ponieważ kolejek nie było w ogóle.

Ale wracając do portu…bilety mieliśmy, a pozostała kwestia dostania się do wioski, co okazało się niełatwe pomimo faktu, że wiele taksówek czekało w porcie po zejściu ze statku. Żaden z taksówkarzy nie chciał zawieźć nas tylko pod kolejkę na Sky Bridge, oferowali szerszy objazd taksówka po wyspie, na który finalnie musieliśmy przystać. Pozostała jednak kwestia ustalenia, wytargowania ceny, co nie było łatwe, ponieważ większość taksówkarzy mocno trzymała się ustalonych cen. Finalnie udało nam się nieco zbić cenę, ale i tak była to dosyć duża kwota. Pierwszym punktem naszego objazdu była Oriental Village w Teluk Burau, skąd kolejką udaliśmy się na górę. Mniej więcej w połowie jazdy kolejki była możliwość zatrzymania się w punkcie widokowym (warto dodać, iż pomimo powrotu tą samą kolejką w dół możliwość wyjścia na ten punkt była tylko jadąc do góry). Skorzystaliśmy z tego przystanku z piękną panoramą na wyspę, po czym dalej wyjechaliśmy do punktu docelowego czyli na Sky Bridge.

Jazda kolejką jest na pewno przeznaczona dla ludzi o nieco mocniejszych nerwach, bez cienia wątpliwości co do braku lęku wysokości i przestrzeni. Wiele fragmentów tej przejażdżki odbywało się niemalże w pionie wzdłuż skalistych wzgórz, a jednocześnie cudowne widoki nie pozwalały na to by zamknąć oczy ? Na szczycie docelowym był kolejny punkt widokowy, z którego roztaczał się przepiękny widok na Morze Andamańskie oraz soczystą zieleń wyspy…nie można było się napatrzeć, a pogoda tego dnia umożliwiła nam ich podziwianie.

Jak się okazało na miejscu samo wejście na Sky Bridge było dodatkowo płatne – 5 RM/os., a dotrzeć można było na dwa sposoby – podjechać kolejką lub przejść na piechotę (obie opcje płatne). My udaliśmy się spacerem na Sky Bridge, gdzie czekała na nas kolejna porcja sporych emocji. Most wiszący na linach, częściowo przeszklony, chwiejący się nieco z uwagi na konstrukcję, tuż nad przepaściami wokół skalistych wzgórz pokrytych zielenią. Pejzaż zapierający dech w piersiach…choć my czuliśmy się pewniej trzymając się za ręce ? Podejście do samej barierki mostu było sporą odwagą?

Po zjechaniu kolejka w dół, czekał na nas nasz taksówkarz i udaliśmy się do kolejnych punktów wyspy – na dwie plaże Black Sand Beach i Tanjung Rhu Beach.

Kolejnym punktem był las mangrowy, gdzie za dodatkową opłatą (cena – 250RM/pakiet) motorówką wybraliśmy się na wycieczkę w opcji „private”. Wycieczka obejmowała trzy atrakcje-postoje – pierwszym z nich była jaskinia z nietoperzami, drugim hodowla ryb, krabów i innych stworzeń morskich, a ostatnim punktem wycieczki było podziwianie polowania orłów podczas karmienia ich surowym mięsem przez kierowcę motorówki.

Do wyboru było kilka opcji wycieczek motorówką, w różnych cenach (inne zawierały – jaskinię krokodyli, geoforest park, pływanie wśród mangrowców lub łowienie ryb). My wybraliśmy pakiet zawierający ekstremalną przejażdżkę motorówka, las mangrowy wraz z pełną nietoperzy jaskinią Bat (Bat Cave) oraz farmę ciekawych rybek i innych morskich żyjątek. W drodze powrotnej kierowca taksówki zatrzymał się nam, na nasza prośbę, w zatoczce niedaleko portu. Naszą wyprawę tego dnia zakończyliśmy przy plaży położonej nieopodal zacumowanego statku, gdzie popijając napój chryzantemowy podziwialiśmy jeszcze ostatnie urokliwe krajobrazy Langkawi. Stamtąd bezpośrednio piechotą wróciliśmy na statek.

Po kolacji, jak co wieczór, czekała na nas w kabinie gazetka pokładowa Cruise Compass ze sporą ilością ważnych informacji praktycznych dotyczących dnia następnego, czyli portu na Phuket. Poza zmianą kraju z Malezji na Tajlandię, czekała nas także kolejna zmiana czasu (godzinę wstecz), a także wzrost UV index (jedna z wielu przydatnych informacji podawana w gazetce pokładowej) na poziom 10, czyli extreme. Wiedzieliśmy zatem, że kolejnego dnia trzeba szczególnie się zabezpieczyć przed słońcem.

O godzinie 8 rano zacumowaliśmy na kotwicy przy wybrzeżu wyspy Phuket, nieopodal plaży Patong Beach. Z uwagi na zacumowaniu na kotwicy w zatoce, na ląd dostawaliśmy się stateczkami. Do godziny 11:00 dostarczanie na ląd odbywało się (z uwagi na dużą ilość osób na statku) na podstawie odbieranych wcześniej numerków w wyznaczonym miejscu i czasie od 8 rano – info było podane w gazetce. Nasz postój na Phuket był całonocny i statek stał do następnego dnia do 18:30.

Na nasz pierwszy dzień pobytu na największej wyspie Tajlandii – Phuket – zarezerwowaliśmy przez internet z Polski wycieczkę (phuketsrctravel.com) taksówką, by objechać wyspę, z możliwością samodzielnego wyboru miejsca odjazdu i odwiedzanych punktów. Obarczone to było pewnym ryzykiem, ponieważ wymagało opłacenia z góry zaraz po zakupie za pomocą karty kredytowej. Po dopłynięciu do Patong Beach wybraliśmy się na krótki spacer wzdłuż promenady i plaży Patong Beach.

Wracając ze spaceru, taksówkarz czekał już na nas z kartką z naszym nazwiskiem, w ustalonym miejscu, czyli tam gdzie przybywały stateczki transferowe ze statku na plażę.

Pierwszymi postojami były plaże – Karon Beach, Kata Beach – piękne typowe tajskie plaże, którymi krótko pospacerowaliśmy sobie i wracaliśmy do czekającej taksówki. Kolejnym był jeden z najpopularniejszych na Phuket punkt widokowy na wcześniej widziane plaże – Karon View Point.

Następnym wybranym przez nas punktem, do którego pojechaliśmy był Elephant and Monkey Camp, gdzie można było pojeździć na słoniach i podziwiać sztuczki małpek (show za dodatkową opłatą). My uznaliśmy za niehumanitarne korzystanie z przejażdżki na słoniach, ponieważ zwierzęta wyglądały na bardzo wykorzystywane, zmęczone, nawet jakby na haju. Z uwagi na to, żeby nie było, że nie skorzystaliśmy z niczego – wybraliśmy pokaz małp – co okazało się równie nieciekawym przeżyciem.

Po drodze do następnego punktu zlał nas tropikalny deszcz, który po 15 minutach zakończył się i do kolejnego punktu – Promthep Cape – najbardziej wysuniętego na południe punktu Phuket – dotarliśmy już w słońcu. Z punktu tego rozciąga się przepiękny krajobraz na Morze Andamańskie.

Po krótkim spacerze w pełnym słońcu udaliśmy się do kolejnego punktu wycieczki – Big Budda. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze, według planu, przy Orchidea Park, ale ogród nie był według nas warty zapłaty wstępu, więc postanowiliśmy zrezygnować z tego punktu wycieczki i pojechaliśmy dalej do Big Buddha Phuket. Na miejscu zastaliśmy Big Buddhe, który mierzy 45 metrów wysokości, jakby w ciągłym remoncie z wszędzie rozwieszonymi informacjami, iż zbierają pieniądze na dokończenie budowy/remontu, „na złoto dla Buddy” ? Budda umiejscowiony na wzgórzu pozwolił nam przy okazji na podziwianie rozciągającego się stamtąd przepięknego widoku na wyspę Phuket.

Od Buddy pojechaliśmy do najważniejszej buddyjskiej świątyni na Phuket – Wat Chalong (formalnie Wat Chaiyathararam). Wystrój, architektura i bogactwo zdobień tego w zasadzie kompleksu świątyń zrobił na nas ogromne wrażenie (wejście jest bezpłatne). Ciekawym przeżyciem jest centralna świątynia, w której większość Tajów w podziękowaniu ofiaruje kwiaty lotosu i przykleja niewielki kawałek złotego papieru do posągów mnichów.

Postanowiliśmy jeszcze wieczorem, po kolacji pospacerować po uliczkach miasta Patong, czyli najbardziej znanym kurorcie na Phuket. Wróciliśmy na statek na kolację, którą zjedliśmy wyjątkowo w restauracji samoobsługowej.

Wieczorem wróciliśmy ponownie na ląd, by zobaczyć wieczorne życie miasta, które słynie z restauracji, barów, nocnych klubów i nocnych imprez. W tamtejszym barze wypiliśmy drinki, które były tańsze niż w barach na statku. Wieczorem wróciliśmy na statek, a następnego dnia mieliśmy zaplanowaną, zakupioną na statku wycieczkę o nazwie Phang Nga Bay.

Wczesnym porankiem po zbiórce o 7:45 udaliśmy się autokarem na wycieczkę, czas dojazdu do pierwszego punktu wycieczki – świątyni Wat Suwan Khuha zajął ponad 2 godziny głównie z uwagi na korki przy wyjeździe z Patong. Świątynia Wat Suwan Khuha położona jest w jaskini, w której znajduje się leżący złoty Budda. Stamtąd pojechaliśmy w okolicę Phang Nga Bay, a z uwagi na późną porę rozpoczęliśmy w tym miejscu od lunchu. Posiłek był bardzo ciekawy, ponieważ mogliśmy spróbować tajskich przysmaków.

Po zjedzeniu obiadu udaliśmy się na rejs łódką po zatoce Phang Bay podziwiając piękne widoki wszechobecnej zieleni, wody i bardzo ciekawych skał. Płynąc dotarliśmy do wyspy Jamesa Bonda, na którą nie schodziliśmy, bo była mocno zatłoczona, ale opłynęliśmy z każdej strony, by móc przypomnieć sobie sceny z filmu. James Bond Island to w zasadzie malutka wysepka Ko Khao Phing, a znana z filmu serii o Jamesie Bondzie „Człowiek ze złotym pistoletem”.

Wracając zatrzymaliśmy się w wiosce rybackiej zbudowanej całkowicie na palach – Ko Panyi. Wioska została założona w XVIII wieku przez trzy muzłumańskie rodziny z Indonezji, a ponieważ wówczas prawo do własności ziemi mieli rdzenni mieszkańcy, stąd powstał pomysł na zbudowanie wioski na palach.

W wiosce znajduje się meczet, szkoła z kilkoma nauczycielami, restauracje serwujące owoce morza, a nawet boisko do gry w piłkę nożną zbudowane na palach. Wioska ma swój niepowtarzalny klimat i na pewno jest warta zobaczenia, a spacer po wiosce między domami po palach pokazuje ogromną zaradność i pomysłowość mieszkających tam ludzi.

Po rejsie po zatoce wróciliśmy do Patong, gdzie kupiliśmy jeszcze pamiątki i kilka ciekawych tajskich przekąsek, gdyż pomimo tego, iż jest to słynny kurort na Phuket to ceny są niskie w porównaniu do Polski. Nie mogliśmy nie spróbować wszędzie polecanej wody kokosowej bezpośrednio z rozłupanego przy nas kokosa, którego smak podkreślały piękne widoki na Patong Beach. Po południu wróciliśmy na statek, a około 20:00 wypłynęliśmy z zatoki. Wieczorem czekała na nas jeszcze kolacja galowa, po której mogliśmy jeszcze podziwiać wybrzeże Phuket nocą.

Kolejny dzień był dniem odpoczynku po wielu dniach zwiedzania, czyli dzień na morzu, korzystając z atrakcji statku i spędzając czas na basenie, minigolfie czy kąpieli słonecznej na najwyższym poziomie statku oraz innych atrakcji na statku. Pomimo błogiego czasu na statku był to ostatni dzień rejsu i w związku z tym musieliśmy pamiętać o odbiorze naszych paszportów w wyznaczonym miejscu i czasie, które podczas całego rejsu były przechowywane przez armatora, który zajmował się formalnościami paszportowo-celnymi podczas rejsu.

Wieczorem podczas ostatniej już kolacji musieliśmy się już pożegnać z przesympatyczną obsługą restauracji, oraz ze świetnymi Australijczykami, z którymi mieliśmy ogromną przyjemność jeść siedem ostatnich kolacji szlifując język angielski. Ten miły wieczór niestety zepsuła nam niska jakość organizacyjna obsługi statku związana z tym, iż do kabiny nie dostarczono nam informacji o wyokrętowaniu oraz niezbędnych zawieszek na bagaż.

Finalnie okazało się, że w tym samym czasie powinniśmy pakować nasze walizki i jeść kolację. Niestety obsługa statku nic nie mogła zaradzić na to, iż nie zostaliśmy w odpowiednim czasie poinformowani o godzinach związanych z oddaniem bagażu i wyokrętowaniem. Finalnie udało się pogodzić obie czynności i zaraz po kolacji spakowaliśmy nasze walizki.

Rano o 8:00 przypłynęliśmy do Singapuru, opuściliśmy kabinę i udaliśmy się na ostatnie śniadanie tego rejsu. Ze statku zeszliśmy jako ostatnia grupa po godzinie 10:00. Po odbiorze bagaży w terminalu udaliśmy się najtańszą formą transportu, czyli metrem na lotnisko Chiangi. 5 minut drogi od terminalu portowego Marina Bay Cruise Center znajduje się stacja czerwonej linii metra Marina South Pier, udając się nią, na stacjach City Hall lub Raffle’s Place można się przesiąść na zieloną linię metra, którą można dotrzeć na lotnisko Changi. Z uwagi na lot po północy, pozostawiliśmy bagaż w lotniskowej przechowalni bagażu i udaliśmy się na dalsze zwiedzanie Singapuru. Naszym celem była wyspa Pulau Ubin, znana z dzikiej przyrody, w którą nie ingerował człowiek w przeciwieństwie do reszty nowoczesnego Singapuru.

Choć dostanie się na tą wyspę nie należało do najprostszych rozwiązań logistycznych – z przystanku autobusowego Changi Airport autobusem lini numer 53 należało jechać kilka przystanków do stacji Bishan Int Blk 149A i zmienić autobus na linię numer na przykład 9 jadąc w kierunku Changi Beach, tam po krótkim spacerku dotarliśmy do przystani statków pływających na Pulau Ubin (statki pływają po uzbieraniu odpowiedniej ilości chętnych). Gdy, po około 10-minutowej wycieczce łódką, dotarliśmy na wyspę wypożyczyliśmy rowery w jednej z wielu wypożyczalni, w której też otrzymaliśmy mapkę z najciekawszymi punktami wyspy.

Wyspa przypomina bardziej rolnicze tereny Azji niż terytorium należące do Singapuru. Zamieszkiwana jest przez rolników i rybaków łowiących ryby tradycyjnymi sieciami, całość urzeka swoją pierwotnością. Jadąc drogą wśród drzew bananowców, papai i palm kokosowych można poczuć dzikość przyrody tej wyspy, zwłaszcza w momentach bliskich spotkań z chroniącą się w gąszczu dzikiej roślinności zwierzyny. Można tam spotkać dzikie świnie, małpy, wiele ciekawych owadów, które zachowują się tak naturalnie jakby ludzie rzeczywiście byli tylko ich gośćmi. Rower nie okazał się być może najlepszą formą zwiedzania z uwagi na panujące tam temperatury, choć z drugiej strony inną formą nie bylibyśmy w stanie zobaczy tak wiele. W drodze powrotnej w wiosce zlokalizowanej nieopodal przystani znajduje się kilka sklepików, w których mogliśmy ugasić nasze pragnienie australijskim piwem ?

Powrót na lotnisko popołudniową porą odbył się w ten sam sposób, a pozostały czas na lotnisku do odlotu do Polski spędziliśmy podziwiając atrakcje lotniska, które wielokrotnie wygrywało przecież rankingi najlepszego lotniska na świecie.
Marzę o takim rejsie. Może w podróż poślubną namówię męża właśnie na taki rejsik 😉