Kopenhaga – Hellesylt/Geiranger – Flam – Stavanger – Kilonia – Kopenhaga, czerwiec 2019
Jednym z obowiązkowych kierunków podróżującego statkami wycieczkowymi jest kierunek fiordy, a zarazem twierdzi się, że jest to kierunek emerycki. Jednocześnie jest to jeden z droższych kierunków, ale udało nam się znaleźć we w miarę przystępnej cenie rejs dobrze znanego nam i wiele razy wcześniej opisywanego armatora MSC Cruise na pokładzie jednego z nowych we flocie MSC (na moment rejsu największego) statku MSC Meraviglia. Wybrana przez nas trasa jest można powiedzieć podstawową trasą w jaką można się udać w tej destynacji. Trasa ta niestety nie obejmuje przylądka północnego (Nord Capp), ale jak na pierwszy raz na eksplorację kierunków północnych trasa była satysfakcjonująca.
Większość kierunków północnych ma swój początek w portach niemieckich, do których można łatwo z Polski dojechać samochodem. My dotarliśmy do portu samolotem, a wybraliśmy nieco odmienny port zaokrętowania – Kopenhagę, do której mogliśmy się dostać samolotem WizzAir z Katowic do Malmo. Port lotniczy Malmo, właściwie położony jest w miejscowości Sturup, jest dobrze skomunikowany z Kopenhagą, tym samym stanowiąc tanie lotnisko także dla Kopenhagi.

Przejazdy z lotniska do Kopenhagi oferuje wielu przewoźników, u których przejazd można zakupić zaraz po wyjściu z terminala, a ich odjazdy dostosowane są do przylotów samolotów. My zdecydowaliśmy się jeszcze w Polsce na firmę Neptun Bus (https://www.neptunbus.dk/) z uwagi na możliwość rezerwacji miejsc (cena około 70 zł/os./w jedna stronę), czas przejazdu busem pod główny dworzec kolejowy w Kopenhadze to około ponad 1 godzinę. Dodatkową atrakcją przejazdu był przejazd słynnym mostem nad Sundem (most Oresund) łączący Szwecję i Danię – właściwie to jest to konstrukcja inżynieryjna składająca się z mostu o długości 7845 m, sztucznej wyspy o długości 4055 m i tunelu o długości 3510 m.

Z uwagi na to, iż dotarliśmy do Kopenhagi o poranku, postanowiliśmy zwiedzić miasto. Nasze walizki postanowiliśmy zostawić w wybranej wcześniej międzynarodowej sieci przechowalni bagaży LuggageHero. Cały system LuggageHero polega na pozostawianiu bagaży w lokalnych sklepach, ale gwarancję bezpieczeńtwa, odpowiedzialność oraz ubezpieczenie bagaży oferuje LuggageHero. Komunikacja z LuggageHero odbywała się przez internet – w naszym przypadku każda z czynności potwierdzana była mailowo. Wybór miejsca przechowalni i rezerwacja odbywa się za pośrednictwem strony LuggageHero, opłaty wszystkie odbywają się za pośrednictwem LuggageHero – nas wyniosły 1 euro/godzinę/bagaż + opłata za obsługę 2 euro/bagaż. My wybraliśmy lokalizację najbliżej dworca kolejowego, a był to sklep spożywczy prowadzony przez Hindusów.

To już nasza kolejna wizyta w Kopenhadze, wiec nie posiadaliśmy konkretnego planu zwiedzania, a na nasz środek lokomocji, w głównej mierze, wybraliśmy najbardziej popularny kopenhaski środek transportu czyli rower. Skorzystaliśmy z sieci Donkey Republic – wymagało to ściągnięcia aplikacji i zarejestrowania się. Tym sposobem przejechaliśmy trasę ulicami Kopenhagi mijając Pałac Królewski (Christiansborg), w którym aktualnie znajduje się duński parlament, a jedynie w części wykorzystywany jest przez rodzinę królewską do przyjmowania zagranicznych ambasadorów. Kolejno dalej przejechaliśmy obok Sądu Najwyższego i Ministerstwa Stanu oraz popularnego i bardzo charakterystycznego architektonicznie budynku Kopenhaskiej Giełdy (Børsen) znanego ze specyficznej iglicy w kształcie splecionych ogonów czterech smoków o wysokości 56 metrów.

Dotarliśmy do jednej z głównych atrakcji tego miasta, do kanału i ulicy Nyhavn, to chyba najbardziej urokliwe miejsce w mieście, charakteryzujące się kolorowymi kamieniczkami położonymi nad kanałem wzdłuż którego cumują różnego rodzaju stateczki turystyczne, a co ciekawe pierwotnie było portem handlowym, do którego dokowały statki z całego świata.

Jadąc dalej zahaczyliśmy o Pałac Amalienborg – oficjalną rezydencję duńskich monarchów i duńskiej rodziny królewskiej, wciąż przez nich zamieszkiwany. Finalnie dojechaliśmy do słynnej Małej Syrenki – najbardziej rozpoznawalnego symbolu Kopenhagi będącego rzeźbą inspirowaną opowieścią Hansa Christiana Andersena.

Po czym oddaliśmy rower w okolicach Nyhaven, a później udaliśmy się na spacer, aby zobaczyć Pałac Rosenborg – renesansowy holenderski pałac z otaczającym go zadbanym ogrodem. Stamtąd postanowiliśmy wrócić główną ulica miasta Strøget, kończąc swoje zwiedzanie odpoczynkiem na głównym placu Kopenhagi – Placu Ratuszowym podziwiając sam ratusz kopenhaski (Københavns Rådhus) w blasku odbijającego się i grzejącego nas słońca. Plac Ratuszowy znajduje się już niedaleko okolic dworca, gdzie czekały na nas do odbioru nasze bagaże.

Po odbiorze bagażu pozostał nam ostatni fragment do pokonania – dostanie się na statek w porcie Oceankaj Terminal, który znajduje się w znacznej odległości od centrum. Najprostszym sposobem dostania się do portu jest taksówka, ale to opcja bardzo droga, a my szukając tańszej opcji wybraliśmy komunikację publiczną. Zakupiliśmy bilet w automacie za 24 dk/os i jadąc, cały czas na tym samym bilecie, do stacji kolejowej o nazwie Osteport, następnie przesiadając się nieopodal stacji na autobus o numerze 25 lub 27 dotarliśmy do portu. W porcie po przejściu kilkuset metrów ujrzeliśmy kilka statków w tym jeden naprawdę olbrzymi – MSC Meraviglia. Z uwagi na to, iż większość pasażerów zaokrętowała się w niemieckiej Kilonii, nie mieliśmy problemu z długim czasem oczekiwania na zaokrętowanie i po dokonaniu standardowych formalności dosyć szybko znaleźliśmy się na pokładzie statku, a same kabiny były już gotowe od 13:30, pomimo, że zaokrętowanie było do godziny 16:00. Od razu udaliśmy się do naszej kabiny, tym razem wewnętrznej, na pokładzie 9. Kabina niczym szczególnym się nie wyróżniała w porównaniu do kabin na innych statkach armatora MSC, wystrój oraz wyposażenie standardowe, czysto, dosyć przestronnie, poza tym dało odczuć się jeszcze delikatny „zapach nowości” statku.

Była już późna popołudniowa pora, więc postanowiliśmy pójść na kolację do restauracji samoobsługowej i następnie tradycyjnie pozwiedzać statek. Co ciekawe posiłki były nawet w 3 turach i w każdej restauracji o innej porze – w restauracji Waves – 17:30, 19:30, 21:30, w restauracji Panorama 18:00 i 20:30, a w restauracji L’Olivo d’Oro & L’Olive Doree o 18:30 i 21:00. Ilość dostępnych restauracji i tur świadczyła najpewniej między innymi o wielkości statku i ilości pasażerów. Podczas wędrówki po statku przez 19 pokładów naprawdę dało odczuć się jego wielkość, przy czym poza dużymi przestrzeniami, sam statek niczym nas nie zaskoczył, poza rzeczywiście spektakularnym, zaokrąglonym sufitem pokrytym w całości ledowym wyświetlaczem ciągnącym się wzdłuż całej promenady na pokładzie 6. Po dokonaniu wszelkich formalności, jak przystało na pierwszy dzień, czyli zarejestrowaniu karty kredytowej, odbyciu obowiązkowych ćwiczeń ewakuacyjnych, byliśmy gotowi do odpłynięcia i tym samym opuściliśmy port w Kopenhadze o godzinie 18:00, udając się w kierunku upragnionych norweskich fiordów, a dokładniej miejscowości Hellesylt/Geiranger.

Następny dzień był dniem na morzu – postanowiliśmy ponownie spróbować swoich sił w eliminacjach do Masterchef At Sea, ale niestety tym razem się nie udało i zakończyliśmy tą kulinarną przygodę na eliminacyjnym quizie. Tego dnia czekał nas także koktajl z kapitanem statku, na który zaproszeni zostaliśmy tradycyjnie w ramach programu lojalnościowego MSC Voyagers Club. Ponieważ pogoda tego dnia nie dopisywała i nie sprzyjała plażowaniu, a jedyny dostępny basen kryty był zatłoczony, postanowiliśmy, po zapoznaniu się z czołową załogą statku i kapitanem, skorzystać z siłowni, aby z czystym sumieniem o godzinie 20 udać się na kolację w restauracji Panorama znajdującej się na 6 pokładzie z tyłu statku.

Pierwszym naszym portem podczas tego rejsu był Hellesylt, do którego wpłynęliśmy poprzez Storfjorden, a następnie kontynuując Sunnylvsfjorden. Ponieważ wpłynięcie do pierwszego z fiordów rozpoczęliśmy, zgodnie z informacjami z gazetki pokładowej, o godzinie 3:00 rano, my zdecydowaliśmy się wyjść na zewnętrzny pokład około godziny 6:00 rano, zatem mogliśmy podziwiać fjord Sunnylvsfjorden aż do dopłynięcia około godziny 7:00 do miejscowości Hellesylt. Tego dnia główną atrakcją, jak zresztą podczas całego rejsu, były po prostu przepłynięcia przez poszczególne fiordy wraz z podziwianiem zapierających dech w piersiach widoków. Przepływający statek w bliskości skał, górzystego zielonego lądu sprawia wrażenie jakby malutkiego jachtu. Wokół panująca zupełna cisza, zakłócana jedynie szumem wodospadów wypływających ze szczelin w otaczających masywach górskich oraz chlup pluskającej wody okalającej statek.
Z Hellesyt po godzinnym postoju bez wysiadania ze statku, a jedynie wypuszczeniu zorganizowanych wycieczek (które wyruszały z Hellesylt drogą lądową wsiadając z powrotem na statek w Geiranger), wyruszyliśmy dalej do portu docelowego, przez Geirangerfjord, do miejscowości Geiranger. Płynąc do Geiranger mieliśmy okazję podziwiać jeden z piękniejszych wodospadów, a napewno najsłynniejszy w tym fiordzie wodospad Siedmiu Sióstr (Knivsflåfossen), który jest częścią Światowego Dziedzictwa Kulturowego w Geiranger, a po przeciwnej stronie fiordu pojedynczy wodospad Zalotnik (Skageflåfossen). Legenda głosi, iż wodospad Siedmiu Sióstr tańczy wdzięcząc się do Zalotnika po przeciwnej stronie Geirangerfjord.

Około godziny 10:30 dotarliśmy do wioski Geiranger. Dodatkową atrakcją była wysuwana, rozkładająca się niczym harmonijka kładka łącząca ląd ze statkiem jako innowacyjne rozwiązanie technologiczne ułatwiające dużym statkom wycieczkowym zacumowanie do lądu na dogodnej głębokości i w dogodnym miejscu, a pasażerom umożliwiające zejście na ląd. Po zejściu ze statku pochodziliśmy po okolicznych sklepikach kupując drobne pamiątki, a następnie udaliśmy się na spacer w górę po 327 schodkach ciągnących się wzdłuż rosnącego wodospadu – Storfossen Waterfall. Spacer po Waterfall Walk biegnie od centrum Geiranger do Norwegian Fjord Centre i co ciekawe niezależnie od pogody u szczytu ścieżki wszyscy są zroszeni wodą. Następnie przeszliśmy w kierunku kościoła w Geiranger – Geiranger Church – to ośmioboczny kościół z drewna zbudowany w 1842 roku, mieszczący 120 osób. Spod kościoła roztaczał się majestatyczny widok na cały fiord Geiranger, w którym stał zacumowany statek.

Po spacerze po Geiranger udaliśmy się na parking, na którym mieliśmy spotkanie przed wycieczką zorganizowaną przez Norway Excursions AS, którą zakupiliśmy wcześniej przez internet w cenie 49 euro/osobę (dokładniej parking przy kempingu – we wskazówkach firmy sprzedającej wycieczkę nie jest jasno określone gdzie jest spotkanie, ale udało nam się trafić). Czekając na zebranie się całej grupy, do której byliśmy przydzieleni, okazało się, że przewodniczka z sąsiedniego autokaru jest Polką, więc po krótkiej pogawędce i zwinnym zebraniu się naszej niewielkiej grupki ok. 20 osobowej do minibusa, wyruszyliśmy na wycieczkę. Pierwszym punktem, gdzie się zatrzymaliśmy było Djupvasshytta – miejsce położone 1030 m. n.p.m, gdzie śniegu już nie brakowało. To majestatyczny punkt w samym środku potężnych masywów górskich otoczony lodowcem Blåfjell i górą Dalsnibba z położonym w samym środku jeziorem Djupvatnet o głębokości prawie 200 metrów.

Stamtąd udaliśmy się do głównego punktu wycieczki – najwyższego punkt widokowego fiordów w Europie, do którego można dostać się samochodem zlokalizowanego na górze Dalsnibba. Punkt widokowy Geiranger Skywalk położony jest na wysokości 1500 m n.p.m., z którego rozciąga się spektakularny widok na fiord Geiranger wraz z otaczającymi go masywami górskimi. Niektórzy twierdzą, że jest to prawdopodobnie najlepszy widok na świecie przy zimowej atmosferze w środku lata – temperaturze oscylującej około 0 stopni Celsjusza, chłodnym i mocnym wiatrem, a chwilami nawet z opadami śniegu.

Jadąc dalej, w kierunku powrotnym wijącą się serpentynową trasą dotarliśmy do kolejnego punktu wycieczki – punktu widokowego Flydalsjuvet. Z tego punktu, z uwagi na niższą wysokość, dokładniej było widać samą miejscowość Geiranger z zacumowanym naszym statkiem. To dobry punkt do robienia pamiątkowych zdjęć.

Kolejno przejeżdżając znowu przez centrum miejscowości Geiranger do ostatniej atrakcji wycieczki – Ørnevegen lub Eagle Road – to najbardziej stromy odcinek drogi w górę zbocza od Geiranger w kierunku miejscowości Eidsdal. Przejazd jedenastoma zakrętami na wysokości 620 metrów nad poziomem morza przypomina trochę lot w powietrzu i pobudza nieco emocje strachu zwłaszcza przy zestawieniu tych ostrych zakrętów z gabarytami autobusów jadących przed nami, my na szczęście jechaliśmy busikiem. Najbardziej spektakularny punkt widokowy na tej drodze, wpisany na listę UNESCO Geirangerfjord – Ørnesvingen przedstawia zapierające dech w piersiach widoki na kolejną cześć fiordu w tym na główny wodospad tego fiordu – wodospad Siedmiu Sióstr – Seven Sisters.

Stamtąd wróciliśmy na parking przy kempingu i tym samym zakończyliśmy wycieczkę. Pełni różnorodnych emocji z niezapomnianych widoków wróciliśmy na statek, a około godziny 18 wypłynęliśmy z portu. Niemniej jednak do późnych godzin wieczornych można było podziwiać Norweskie widoki ze statku, które jasność za oknem umożliwiała, ale nie można w nieskończoność wpatrywać się w przepiękne widoki.

Kolejnego dnia już od wczesnego poranku mogliśmy podziwiać Sognefjorden, który jest najdłuższym fiordem w Europie, a drugim najdłuższym na świecie, ciągnąc się prawie 205 km w głąb norweskiego lądu. Na końcu jednej z jego odnóg – Aurlandsfjorden, znajdował się nasz cel tego dnia – wioska Flam. Wpłynięcie wzdłuż fiordu Sognefjorden otoczonego zielonymi masywami górskimi wraz z przecudownymi widokami wokół, płynąc po spokojnej tafli wody pośród ciszy otaczającej przyrody – to chyba esencja norweskich fiordów.

Flam to malutka, choć urocza ze względu na otaczające ją niepowtarzalne widoki wioseczka. Poza piękną przyroda otaczająca miejscowość, jej główną atrakcją jest linia kolejowa Flamsbana, która zaczyna w tej miejscowości swój bieg, a na samej stacji kolejowej znajduje się także jej muzeum.

Linia kolejowa ta funkcjonuje od lat 40 XX wieku i liczy 20,2 km, a swój bieg kończy w miejscowości Myrdal na wysokości 867 m n p.m. Linia Flamsbana ma siedem przystanków, dwadzieścia tuneli i jeden most, a co ciekawe jest najbardziej stromą kolejką o normalnej szerokości torów w północnej Europie. My zakupiliśmy bilety na Flamsbanę wcześniej przez internet na stronie internetowej (https://www.visitflam.com/booking/en/todo).

Rezerwację udało nam się zrobić na godzinny popołudniowe od 14 do 17, zatem do południa pospacerowaliśmy po kilku ulicach malowniczego miasteczka, odwiedziliśmy sklepy z pamiątkami i podziwialiśmy otaczające Flam urocze krajobrazy. Można wybrać się we Flam pod wodospad Brekkefossen oddalony około 5 kilometrów od Flam, ale z uwagi na zarezerwowane bilety nie chcieliśmy ryzykować spóźnieniem.

Pociąg Flamsbana porusza się powoli (do 40 km/h) umożliwiając podziwianie mijanych, zapierających dech w piersiach krajobrazów. Dodatkowo specjalnie zatrzymuje się na kilkanaście minut przy wodospadzie Kjosfossen Falls, gdzie można wyjść i podziwiać niesamowity i tryskający wodą na znaczną odległość wodospad. Czas przejazdu wynosi 55 minut. Po dotarciu do Myrdal, po ok.10-15 minutach ten sam pociąg wraca w trasę powrotną, z czego my korzystaliśmy, decydując się na tą opcję podczas zakupu biletów. Część turystów wykupuje bilet tylko w jedną stronę wracając z Myrdal autobusem lub rowerem. Nas czekał powrót tą samą trasą Flamsbaną, aby móc utrwalić wrażenia i niesamowite widoki licznych wodospadów, pięknych masywów górskich otaczających zielone i kręte doliny, ścieżki górskie pośród wielu mniejszych i większych górskich jezior.

Wieczorową porą, po wypłynięciu z Flam około godziny 19:00, ponownie czekały nas przepiękne widoki, przemierzając fjord Sognefjorden w drogę powrotną do Morza Północnego. A z uwagi na to, iż rankiem wpłynęliśmy do tego fiordu około godziny 3:00 rano, to część z tych cudownych widoków była nas nowym i świeżym przeżyciem.

Dopołudnia kolejnego dnia mogliśmy zregenerować siły na dalszą część tego dnia – zwiedzanie. W samo południe statek zacumował w porcie Stavanger. Niestety nie było nam dane zwiedzanie tego miasta, staraliśmy się nacieszyć jego widokiem z górnych pokładów statku, a i tak zrobiło na nas wrażenie, jako niebywale urocze miasto. Szczególnie położone zaraz przy nabrzeżu, do którego zacumował statek, Gamle Stavanger, czyli historyczna część centrum miasta z kolekcją odrestaurowanych drewnianych budynków, które zostały zbudowane w XVIII wieku i na początku XIX wieku.

Naszym celem w tym porcie był chyba najsłynniejszy klif w Norwegii – Preikestolen zwany Pulpit Rock. Z uwagi na ograniczony czas w porcie i odległość zdecydowaliśmy się na zakup zorganizowanej wycieczki od armatora – Trekking To Pulpit Rock. Czas przejazdu autokaru z portu pod Preikestolen zajął nam łącznie z przeprawą promową około 1 godziny i 40 minut.

Na miejscu okazało się, że znacząco pogorszyła się nam pogoda, pojawiła się mgła oraz deszcz. Trasa do celu nie należy do najprostszych głównie ze względu na liczne kamienie i skały na pnącej się stale ku górze drodze, a padający stale deszcz wraz z trudnym i śliskim już podłożem spowodował, że wspinaczka nie należała do najprostszych i najprzyjemniejszych. Cała trasa do pokonania wynosiła w jedną stronę ok. 3,8 km zajmując nam około godziny w jedną stronę.

Na miejscu osiągając szczytową wysokość 604 metry n.p.m. pogoda niestety się nie zmieniła uniemożliwiając podziwianie widoków, chociaż miała swój mroczno-mglisty urok. Niestety w końcu kiedyś musi pogoda nie dopisać, a zarazem jest to powód, aby tam kiedyś wrócić. Po około 30 minutach na samej górze i krótkim odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotną schodząc tym razem po śliskich kamieniach i błotku w dół, ale już prawie bez padającego deszczu. Podobno nie ma tam tygodnia, aby któryś z turystów nie wrócił z kontuzją w taką pogodę. Autokarem wróciliśmy w podobnym czasie (około 1,5h) na statek. Czas przejazdu dał możliwość przeschnięcia naszym ubraniom.

Z uwagi na to, iż następny odcinek do przepłynięcia wynosił aż 477 mil morskich kolejny dzień był dniem na morzu, można było poświęcić czas na wypoczynek i korzystanie z atrakcji statku. W południe opłynęliśmy najbardziej na północ wysunięty punkt duńskiego półwyspu Jutlandzkiego i kierując się już na południe przez cieśninę Kattegat w kierunku niemieckiego wybrzeża.

Ostatnim portem, który odwiedziliśmy był niemiecki port Kilonia (Kiel), który znajduje się na wejściu do Kanału Kilońskiego, łączącego Morze Bałtyckie (Zatoka Kilońska) z Morzem Północnym. Tak jak już wspominaliśmy jest głównym miejscem zaokrętowania pasażerów, a samo miasto w sobie nie posiada zbyt wielu atrakcji ani miejsc do zobaczenia. Armator oferuje wycieczki do Hamburga oraz Lubeki, a inni armatorzy nawet do Berlina.

Kilonia to typowe większe miasto portowe z małym centrum oraz z nabrzeżem ze statkami wycieczkowymi oraz portem jachtowym. MSC Meraviglia cumuje w dalszej odległości od centrum – około 9 kilometrów, armator oferował przejazd do centrum autokarem lub niewielkim statkiem/promem w cenie 5 euro w jedną stronę/10 euro w obie od osoby.

W tamtą stronę autokar zawiózł nas sprawnie do centrum – bezpośrednio pod główny dworzec kolejowy, gdzie pospacerowaliśmy po uliczkach miasta, a następnie nabrzeżem wzdłuż portu jachtowego. Dla naszego szczęścia akurat natrafiliśmy na najważniejszą imprezę odbywającą się w tym mieście, która ubarwiła i urozmaiciła nam pobyt w Kiel – KielWoche, tak zwany tydzień Kiloński, który obejmuje m.in. Regaty Kilońskie, parady, festiwal i targi oraz liczne imprezy morskie. Jest jedną z większych imprez żeglarskich na świecie i odbywa się co roku w ostatnim pełnym tygodniu czerwca.

Mimo to, że miasto urokiem nie urzeka, to przez tą imprezę można było poczuć prawdziwy klimat morsko – żeglarski. Z centrum na statek wróciliśmy tym razem statkiem przepływając cały kanał portowy na drugą stronę do naszego statku. Podróż powrotna na statek pomimo, że krótka – około 20 minut – dała nam możliwość zobaczenia panoramy całego nabrzeża portowego Kilonii wraz z miastem w tle. Wieczorem udaliśmy się na ostatni drink, podziwiając widoki niezwykle spokojnego morza, w naszym ulubionym na Meraviglia barze Sky Lounge, gdzie trudno było o wolny stolik z uwagi na umiejscowienie baru z samego tyłu statku z całkowitym przeszkleniem ścian, ale nam za każdy razem dopisywało szczęście 🙂

O poranku następnego dnia, po przebyciu krótkiego odcinka 190 mil morskich dotarliśmy do naszego początkowego portu – Kopenhagi. Rano zjedliśmy śniadanie z widokiem na Kopenhagę i wówczas gotowi mogliśmy opuścić statek. Wyokrętowanie odbywało się od 8:30 i standardowo w grupach oznaczonych kolorów i odpowiadających im pokładów, my o godzinie 9:00 opuściliśmy statek.

Z portu wydostaliśmy się autobusem miejskim, które odjeżdżają z przystanku sprzed terminali pasażerskich. Automat do zakupu biletu znajduje się w pobliżu przystanku – cena 24 dk/osobę. Armator także oferował transport ze statku – shuttle bus – do centrum Kopenhagi w cenie 12,99 euro/osobę. Autobus miejski jedzie prosto w okolicę dworca kolejowego, gdzie przesiedliśmy się do naszego busa linii Neptun Bus na lotnisko Malmo-Strup, aby popołudniu dotrzeć już na Śląsk.