Hong Kong – Xiamen – Nagasaki – Okinawa, Naha – Hong Kong, lipiec 2016
Celem kolejnego naszego rejsu była Azja i tak trafiło na 7 dniowy rejs Royal Caribbean Cruise Line z Hong Kongu.
Do Hong Kongu dostaliśmy się z Warszawy liniami Emirates z krótką jednodniową przesiadką w Dubaju. Istniała możliwość krótszej przesiadki (ok.4h), ale ze względu na nasze uwielbienie do Dubaju wybraliśmy opcję spędzenia jednego dnia w tym niesamowitym mieście. Niestety temperatura przerastała wszelkie możliwe normy – ponad 45 stopni w cieniu – i nasz pobyt ograniczył się jedynie do pobytu w zamkniętych przestrzeniach.

Na lotnisko Chek Lap Kok w Hong Kongu dotarliśmy o poranku, skąd dostaliśmy się (w najszybszy możliwy sposób) do centrum kolejką Airport Express – stacje Hong Kong Station oraz Kowloon Station. Nie jest to najtańsza opcja (cena odpowiednio 90 HKD, 100 HKD), ale napewno w miarę wygodna, tym bardziej, że ze wskazanych stacji kursują darmowe busy do większości hoteli, w tym do naszego hotelu Best Western Hong Kong Harbour View.

Przybycie do hotelu o poranku skutkowało oczywiście jedynie pozostawieniem bagaży w hotelu i koniecznością kilkugodzinnego spaceru w oczekiwaniu na pokój. Zatem pierwszy nasz spacer po Hong Kongu był w okolicy hotelu, tj. w dzielnicy Sai Ying Pun oraz Sheung Wan. Okolica hotelu przedstawiła nam się jako bardzo orientalne miejsce, a w pamięci do teraz pozostaje zapach suszonych ryb (…niekoniecznie przyjemny zapach…).

Po powrocie do hotelu w ustaloną godzinę zameldowania otrzymaliśmy pokój na 33 piętrze, z pięknym widokiem na Victoria Harbour. Sam pokój był mikroskopijny nie mówiąc już o miniłazience, w której z miniwanny wychodziło się niemalże do pokoju (swoją drogą zastawiał nas sam fakt wanny w tak małej łazience…). Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na zwiedzanie Hong Kongu, na który mieliśmy przewidziane 3 dni. Zaczęliśmy od dzielnicy Admiralty, dokąd dostaliśmy się metrem (Stacja Admiralty). Po wyjściu z podziemi metra ukazał nam się „las” nowoczesnych biurowców, skąd udaliśmy się w stronę dzielnicy Central, aby zobaczyć między innymi biurowiec centrali banku HSBC, a także gmach dawnego Sądu Najwyższego czy katedrę Św. Jana. Następnie po godzinnym odstaniu w kolejce udaliśmy się tramwajem górskim na wzgórze Victoria Peak, skąd rozciąga się przepiękna panorama Hong Kongu. A ponieważ warto zobaczyć ten widok zarówno za dnia jak i w nocy, postanowiliśmy poczekać, a czas oczekiwania spożytkowaliśmy na spróbowanie kuchni azjatyckiej. Pierwsze smaki kuchni azjatyckiej nie przypadły do gustu naszym kupkom smakowym, aczkolwiek nocna panorama Hong Kongu pozostała w naszej pamięci do dnia dzisiejszego. Powrót kolejką w drogę powrotną także był poprzedzony oczekiwaniem w długiej kolejce, chyba jeszcze dłuższej niż poprzednia… Pomimo zmęczenia do hotelu wracaliśmy na piechotę, spacerując uliczkami nocnego Hong Kongu – Queen’s Road, Hollywood Road, SoHo, zahaczając także o najdłuższe na świecie ruchome schody.

Kolejnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do Makau, które jest oddalone od Hong Kongu o około 60 km w linii prostej, a odległość tą najlepiej odbyć szybkim statkiem-promem. Bilety można i najlepiej zakupić już w Polsce przez internet (https://www.turbojet.com.hk/en/), aby uniknąć długiego oczekiwania w kolejce i mieć pewność, że będzie miejsce o wybranej przez nas godzinie, gdyż chętnych, aby skorzystać z promu nie brakuje. Bilety zakupione w internecie odbiera się w osobnym okienku w terminalu promowym, a następnie przechodzi się do odpowiedniego stanowiska odprawy. Po przybyciu do Outer Harbour Ferry Terminal, postanowiliśmy zwiedzać Makau na piechotę. Pierwszym punktem naszego programu była jedna z najstarszych świątyń w Makau – Kun Lam Temple. Następnie nieopodal znajdujące się Wzgórze Guia, na które dostaliśmy się kolejką linową. Na wzgórzu zobaczyliśmy Fort Guia, latarnię morską, kaplicę, park, a przede wszystkim cudowny widok na całe Makau. Panorama Macau pozwoliła nam na zorientowanie się jak daleką jeszcze mamy drogę przed sobą. Dlatego komu w drogę, temu…

I tym sposobem kolejnym punktem naszego programu, przechadzając się orientalnymi uliczkami, mijając ogród Luisa de Camoesa, dotarliśmy do jednego z głównych zabytków Makau – ruin katedry św. Pawła. Zachowała się jedynie ściana frontowa tejże katedry, kamienne schody, a w miejscu katedry znajduje się obecnie muzeum. Pobliski Fort na Górze położony wśród bujnej zieleni, sporej ilości drzew daje możliwość chwilowego schronienia przed prażącym słońcem oraz ponownego obserwowania panoramy Makau – oczywiście po pokonaniu drogi w górę.

Schodząc schodami od ściany frontowej katedry dotarliśmy do zabytkowego centrum, które zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, gdzie poza wspomnianym ruinami katedry, można zobaczyć między innymi gmach Leal Senado, Santa Casa da Misericordia oraz plac Largo do Senado. Starówka ta bardziej przypomina europejskie starówki niż azjatyckie miasto, co oczywiście wynika z historii miasta – do 1976 terytorium Portugalii. W pobliżu starówki warto zobaczyć klimatyczną świątynię – Templo de Sam Kai Vui Kun.

Po odpoczynku ruszyliśmy do azjatyckiego Las Vegas, czyli dzielnicy kasyn w Makau, gdzie znajduje się między innymi słynne kasyno i hotel Lisboa oraz wiele innych kasyn. Czas do wieczornego, powrotnego rejsu promem do Hong Kongu spędziliśmy podziwiając te kasyna i obserwując jak ludzie grają – wygrywają i przegrywają.

Trzeciego dnia w Hong Kongu zaczęliśmy zwiedzanie od uroczego parku Hollywood Road Park położonego w pobliżu naszego hotelu oraz świątyni Man Mo Temple. Niewielka i nieco ukryta świątynia w centrum miasta, ale naprawdę ciekawa i warta zobaczenia.

Następnie udaliśmy się do portu, aby przepłynąć z wyspy Hong Kong do dzielnicy Kowloon. By móc popłynąć statkiem do Kowloon, trzeba w automacie zakupić plastikowy żeton – koszt 2,5-3,4 HKD – statki odpływają z częstotliwością 6-12 minut z Central Star Ferry Pier. Zwiedzenie rozpoczęliśmy od spaceru nabrzeżem Kowloon, skąd rozciąga się piękny widok na drugą stronę Victoria Harbour.

Dalej udaliśmy się Nathan Road w stronę Kowloon Park, gdzie miło spędziliśmy czas wśród fauny i flory położonego w centrum metropolii parku. Czas spędzony w zacienionym parku był szczególnie dla nas istotny w taką pogodę jaka nas zastała w Hong Kongu – 32 stopniowy upał i ogromna wilgotność.

Po odsapnięciu od zgiełku i upału pojechaliśmy metrem do stacji Wong Tai Sin, aby zobaczyć świątynię taoistyczną Wong Tai Sin Temple, która jest najbardziej interesującą świątynią w Hong Kongu. Świątynia zajmuje 18 tys. m2 i napewno warto ją odwiedzić i poświęcić nieco więcej czasu na jej zobaczenie. Wielkość świątyni, obecność wielu wiernych odprawiających swoje rytuały tworzy niezapomnianą atmosferę tego miejsca.

Po zmierzchu powróciliśmy na nabrzeże Kowloon, aby móc podziwiać panoramę Hong Kongu ze strony Kowloon, a gdzie dodatkowo obejrzeliśmy odbywający się codziennie o 20:00 pokaz świateł i dźwięku na Victoria Harbour. Aby wrócić do hotelu musieliśmy ponownie skorzystać ze statku, aby dostać się na drugą stronę Victoria Harbour. Stamtąd skorzystaliśmy z dwupiętrowego tramwaju, który zawiózł nas praktycznie pod sam hotel.

Kolejny dzień, był już dniem zaokrętowania, do terminala Kai Tak Cruise Terminal, który powstał stosunkowo niedawno (2013 roku) na terenie dawnego, słynnego na całym świecie lotniska Kai Tak Airport. Sam terminal robi wrażenie, nowoczesnym stylem architektonicznym oraz ogrodem na dachu.

Po wejściu do terminalu zaraz odebrano nam bagaże, a następnie udaliśmy się do stanowisk check-in. Po drodzę okazało się, że w dokumentach podróży nie było wszystkich dokumentów potrzebnych do odprawy – dwóch oświadczeń, dokumentów do zejścia na ląd w Japonii oraz dwóch kser naszych paszportów. Po odstaniu w długiej kolejce do punktów, w których pracownicy Royal Caribbean kserowali paszporty oraz wypełnieniu dodatkowych dokumentów udaliśmy do stanowiska check-in. Nie było już kolejek i sprawnie załatwiliśmy formalności, otrzymaliśmy karty pokładowe, jeszcze kontrola paszportowa i mogliśmy się udać na statek. Przed wejściem na statek odebrano od nas paszporty i bardzo miło nas powitano, zwracając uwagę i podziwiając z jak daleka przyjechaliśmy. Większość pasażerów rejsu (tak z 90%) było Azjatami, a pozostali stanowili obywateli Australii i Stanów Zjednoczonych, a spotkanie Europejczyka na statku stanowiło nie lada rzadkość, przez co podczas rejsu byliśmy rozpoznawani zarówno przez obsługę jak i samych pasażerów.
<
Mapa rejsu
Nasza kabina wewnętrzna znajdowała się na poziomie 3 (nr 3007), kabina przestronna – nawet znalazło się miejsce na sofę ze stolikiem oraz czajnik elektryczny co w przypadku naszych wcześniejszych rejsów nie było spotykane. Niemile natomiast zaskoczył nas fakt, że zamiast łóżka małżeńskiego były dwa oddzielne łóżka oraz gazetka pokładowa w języku chińskim. Po interwencji w recepcji niedogodności te zostały naprawione i mogliśmy udać na zwiedzanie statku.

Na tle dotychczasowych statków, którymi płynęliśmy, statek Voyager of the Seas wyróżniał się szeroką promenadą ze sklepami, na której odbywają się czasami pokazy, parady i wyprzedaże sklepowe (typowa dla statków Royal Caribbean). W zakresie ciekawych udogodnień rekreacyjnych statek posiada lodowisko, flow rider oraz basen wyłącznie dla dorosłych. Ponadto ciekawostką jest fakt, iż można się dostać na dziub statku. Z danych technicznych statek ma 311m długości, 39m szerokości, 138 198 ton, 5200 pasażerów (gości i obsługi) i został zbudowany w 1999 roku. Matką chrzestną statku została Katarina Witt, z uwagi na fakt, iż Voyager of the Seas był pierwszym statkiem wycieczkowym, na którym zainstalowano lodowisko.

Standardowo przed wypłynięciem, odbyły się ćwiczenia ewakuacyjne, przym czym ciekawostką w przypadku tego armatora jest to, iż nie ma potrzeby zabierania ze sobą z kabin kamizelek ratunkowych.

Kolacja była o wyznaczonej godzinie, standardowy podział na dwie tury o godzinie 17:45 oraz 20:00, natomiast bez wskazanych stolików, pierwszego dnia dostaliśmy stolik dwuosobowy, który do końca rejsu kelner dla nas rezerwował. Jedynie kolacja trzeciego dnia z uwagi na późne wypłynięcie z portu kolacja była w formule open seating od 18 do 21.

Ciekawe były także karty menu podczas tego azjatyckiego rejsu – w formie obrazków z podpisami – forma dostosowana do azjatyckich gości, a dla nas ciekawsza 🙂 Oczywiście można było również skorzystać z restauracji samoobsługowej, lecz osobiście nie przepadamy za takową formą kolacji.

Pierwszy port, do którego zawinęliśmy był Xiamen położony w południowo-wschodnich Chinach, główną atrakcją jest wyspa Gulangyu Island. Niestety miejsc na tą wycieczkę zabrakło, a wybór wycieczek organizowanych przez armatora był znacząco ograniczony. Podczas rejsu wycieczki szybko się kończyły, dlatego lepiej było wcześniej rezerwować wycieczki przed wyjazdem na stronie Royal Caribbean Cruises Line – Log In to My Cruises. Zatem skazani byliśmy na wycieczkę „Essence of Xiamen” (cena 54,75 USD). Pierwszym punktem wycieczki było centrum miasta, a dokładnie główna ulica handlowa – Zhongshan Road Walking Street, gdzie mieliśmy czas wolny, jedynie 1,5 h, więc wręcz w biegu zapoznaliśmy się z uliczkami, sklepami i zakupiliśmy pamiątki – ciasteczka i herbatę. Następnie udaliśmy się na nabrzeże – Shizhoutou, gdzie można było pospacerować.

Ostatnim punktem zwiedzania, a zarazem głównym punktem programu wycieczki był chiński klasztor Nanputuo Temple. Położony na zboczu pasma górskiego Wulaofeng, a jego początki są datowane na lata 713-741 w czasach panowania dynastii Tang. Teren klasztoru jest bardzo rozległy, składający się na początku z ogrodów i stawu, następnie z wielu budynków klasztornych oraz kwater mnisich, a kończąc „kapliczkami” na szczycie wzgórza. Nas zwiedzanie całego kompleksu tak pochłonęło, że nie zdążyliśmy na zbiórkę i musieliśmy gonić autobus odjeżdzający z parkingu. Na szczęście udało się dogonić i zatrzymać autobus, gdyż w przeciwnym wypadku czekał nas powrót na statek na własną rękę.

Kolejny dzień na statku był dniem na morzu. Przepływając Morze Wschodniochińskie do Japonii, dzień ten dał nam odpoczynek po kilku dniach zwiedzania. Czas spędziliśmy na grze w mini golfa, pływaniu w basenie (wybraliśmy basen dla dorosłych), który był kompletnie pusty (w przeciwieństwie do innych rejsów) czy też korzystając z innych atrakcji… czas szybko upłynął i pozwolił nam się zrelaksować przed kolejnym intensywnym dniem zwiedzania.

Trzeciego dnia rejsu, w południe, dopłynęliśmy do brzegów Japonii – miasta Nagasaki położonego w zachodniej części wyspy Kiusiu. Miasto znane głównie z wybuchu, w czasie II wojny światowej, bomby atomowej.
W porcie powitał nas zespół muzyczny w tradycyjnych strojach. Zwiedzanie we własnym zakresie zaczęliśmy od udania się do informacji turystycznej w terminalu portowym, gdzie otrzymaliśmy mapkę miasta, zakupiliśmy bilet jednodniowy na komunikację miejską (w cenie 120 JPY) oraz uzyskaliśmy informację, gdzie można wymienić walutę. Wymiany można było dokonać w terminalu portowym, gdzie znajdował się automat do wymiany pieniędzy (bardzo długa kolejka) oraz w banku znajdującym się przy pobliskiej stacji tramwajowej. W pierwszej kolejności udaliśmy się tramwajem (linia fioletowa) do kompleksu związanego z wybuchem bomby atomowej – stacja Matsuyama – Machi (stacja nr 19).

Tu niestety pogoda dała się we znaki, przeszła gwałtowna ulewa, a sam deszcz padał jeszcze kilka godzin, co nas zmusiło do zakupu japońskiej parasolki przeciwdeszczowej. Z uwagi na pogodę rozpoczęliśmy od Muzeum Bomby Atomowej (wstęp w wysokości 200 JPY), w którym przedstawiono Nagasaki z przed i po wybuchu bomby wraz ze skutkami z tego wydarzenia. Miejsce to przypomina zwiedzającym ogromne zniszczenia i niegodziwą śmierć spowodowaną bronią nuklearną. Później odwiedziliśmy Hypocenter Cenotaph – miejsce, w którym spadła bomba atomowa oraz park pokoju, w którym znajdują się podarowane przez różne kraje rzeźby na znak pokoju. Poruszające miejsce.

Następnie podjechaliśmy tramwajem do świątyni szintoistycznej Suwa Shrine, która jest położona na wzgórzu i aby dostać się do niej trzeba pokonać 277 schody. Kolejno wróciliśmy tramwajem do ścisłego centrum, aby pospacerować po uliczkach Nagasaki wraz z charakterystycznymi dla tego miasta wieloma kamiennymi mostami.

Przechadzając się uliczkami Nagasaki mijaliśmy wiele urokliwych i cudnie pachnących cukierni. Postanowiliśmy się skusić na jedną z nich, w której bardzo mile przywitał nas starszy mężczyzna Japończyk częstując nas najpopularniejszym ciasteczkiem w Nagasaki – Castella (wilgotne i aromatyczne ciasto biszkoptowe). Zahaczając jeszcze o chińską dzielnicę wróciliśmy na statek. Wypłynięcie nastąpiło późnym wieczorem, a dodatkową atrakcją było przepłynięcie pod mostem wiszącym Megamio Bridge…i statek się zmieścił pod mostem 🙂

Rejs ten owocował w dni wypoczynku, zatem po dniu zwiedzania nadszedł kolejny dzień na morzu. Mogliśmy dalej wykorzystywać infrastukturę statku, a poza wypoczynkiem na leżakach spróbowaliśmy naszych sił na ściance wspinaczkowej oraz pływania na desce na Flowrider – sztuczna fala.
Natomiast popołudniu był niesamowity pokaz jazdy figurowej na lodzie na środku Morza Wschodniochińskiego. Minusem jest fakt, że lodowisko nie jest w stanie pomieścić wszystkich pasażerów i aby dostać się na spektakl trzeba było odebrać w określonych godzinach bilety wejściowe – informacja podana była w gazetce pokładowej.

Kolejnym a zarazem ostatnim miejscem, do którego zawinęliśmy było miasto Naha położone na japońskiej wyspie Okinawa. Okinawa jest często nazywana, z uwagi na swój klimat oraz piękne plaże, hawajami Japonii.

Tutaj udaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę przez armatora, na którą udało się nam dostać z listy rezerwowej (w cenie – 89,75 USD). Pierwszym punktem programu była największa atrakcja wyspy – Zamek Shurijo. Zamek został zbudowany w XIV w., stanowił siedzibę Królów Ryūkyū oraz siedzibę władz administracyjnych wyspy. W drodze do głównego placu zamku, z którego roztacza się piękny widok na miasto Naha oraz na wyspę, przechodzi się przez ogród oraz unikatowe bramy-wrota. Wnętrza pawilonów zamkowych można zwiedzać, przy czym część wnętrz zwiedza się na boso 🙂 Dla zwiedzających dzieci jest dodatkowa atrakcja – możliwość zbierania pieczątek w poszczególnych punktach zamku, a w zamian przy wyjściu otrzymuje się nagrody.

Kolejnym punktem naszej wycieczki był piękny ogród Shikinaen Royal Garden. Ogród wraz z rezydencją był drugim domem królewskim po Zamku Shurijo. Zbudowany pierwotnie w XVIII w. na powierzchni 42 000 m2, jego główną część stanowi staw, na którym znajduje się średniowieczny mostek oraz uroczy sześciokątny budynek, zwany „Rokkakudo”. Na terenie ogrodu znajduje się Udun Palace – drewniany dom, który był przeznaczony dla gości odwiedzających króla – można zwiedzić jego surowe wnętrza. Ostatnim etapem zwiedzania wyspy był czas wolny na głównej ulicy handlowej – Kokusai Street, gdzie w miejscowych sklepach można było zakupić pamiątki lub skorzystać z miejscowych przysmaków w okolicznych barach i restauracjach.

Były już trzy dni zwiedzania i zatem nastał i trzeci dzień na morzu. Także w tym dniu poza wypoczynkiem na basenie korzystaliśmy z ciekawych atrakcji statku, tj. jazdy na łyżwach (na statku wypożyczają łyżwy i kask) oraz fitness center. Popołudniu odebraliśmy nasze paszporty w wyznaczonym czasie dla naszego piętra (info w gazetce)…a to już znak, że rejs dobiega końca. Wieczorem czekało nas już tradycyjne pakowanie walizek, aby wystawić przed kabinę już do godzinny 22, w przypadku innych naszych rejsów była to zazwyczaj północ.

Wyokrętowanie przebiegało bardzo sprawnie, z uwagi na lot powrotny dopiero o północy mieliśmy w planie dalsze zwiedzanie. Z portu kursował darmowy autobus do stacji metra Kwun Tong oraz Diamond Hill. Z tej drugiej udaliśmy się metrem z przesiadkami na stacjach Prince Edward oraz Lai King, następnie koleją Airport Express na lotnisko, aby w przechowalni bagażu pozostawić nasze bagaże. Ceny przechowalni bagażu dość wysokie, ale cóż zrobić…za jeden duży bagaż opłata za 7 godzin przechowywania wyniosła 84 HKD.

Następnie udaliśmy się autobusem nr S1 (koszt 3,5 HKD) prosto spod terminala lotniskowego do Tung Chung znajdującym się na Lantau Island, gdzie chcieliśmy skorzystać z kolejki Cable Car do Wielkiego Buddy Tian Tan. Z uwagi na weekend kolejka do Buddy była olbrzymia i zgodnie z tabliczkami informacyjnymi przekraczała 2 godzinny oczekiwania. W takim przypadku dokonaliśmy zmiany planów i udaliśmy się na pobliski dworzec autobusowy, skąd odjeżdżał autobus nr 23 (koszt 27 HKD, znacząco niższy koszt w porównaniu do kolejki linowej) – tu czas oczekiwania jedynie ok.30 min. Po około 45 min podróży dotarliśmy do wioski Ngong Ping, gdzie zwiedziliśmy największy na święcie posąg Buddy oraz buddyjski klasztor Po Lin, założony w 1906 roku przez trzech mnichów.

Z uwagi na pozostały czas do lotu, udaliśmy się stamtąd kolejnym autobusem do typowej wioski rybackiej Tai O – naprawdę warto. Miasteczko jest zbudowane na palach, a zamieszkują go głównie rybacy. Tutaj pospacerowaliśmy uliczkami, wsród straganów z domowej roboty potrawami azjatyckimi z owocami morza, ryb oraz straganami z licznymi pamiątkami. Po spacerze skorzystaliśmy z krótkiego rejsu stateczkiem (20 HKD) w okolicy wioski, podczas którego mogliśmy podziwiać wioskę z innej perspektywy. Stąd udaliśmy się autobusem już w drogę powrotną na lotnisko z przesiadką w Tung Chung.

Droga powrotna przebiegała sprawnie z uwagi na krótką przesiadkę w Dubaju – 3h oraz wygodny lot największym samolotem pasażerskim – Airbus A380 na trasie Hong Kong – Dubaj.
A zmiany stref czasowych spowodowały, że już przed południem następnego dnia byliśmy w Warszawie.