Warnemunde (zaokrętowanie) -> Dzień na morzu ->Sztokholm -> Tallin -> St. Petersburg -> Dzień na morzu -> Kopenhaga -> Warnemunde (wyokrętowanie) – lipiec 2014
Słoneczne wakacje na północy Europy, na Morzu Bałtyckim…
Tym razem wybraliśmy się na rejs z polskim pilotem, czyli rejs z zorganizowanym i wliczonym w cenę dojazdem autokarem prosto z Katowic do portu wypłynięcia – Warnemunde i opieką polskojęzycznego pilota.
Dla nas największe znaczenie miała, poza ciekawą trasą, cena rejsu obejmująca także dojazd, ale dla wielu ludzi z naszej grupy autokarowej miały znacznie takie aspekty jak brak konieczności znajomości języka, możliwość skorzystania z wycieczek w języku polskim (wycieczki za dodatkową opłatą) z tym samym pilotem przez cały rejs, w każdym porcie oraz całodzienna opieka pilota. Opieka pilota niemalże kompleksowa, pomaga w załatwieniu każdej sprawy na statku, włącznie z tłumaczeniem gazetek pokładowych na język polski.

Do Warnemunde jechaliśmy ok. 12 h – wyjazd o godzinie 21:00 z Katowic, na miejscu byliśmy ok. 9:00 rano. Podróż była troszkę męcząca, ponieważ zabieraliśmy jeszcze podróżnych z Wrocławia i Poznania, ale niemalże połowa autokaru była pusta, więc można było nieco wygodniej się ułożyć 🙂 Po dotarciu na miejsce wybraliśmy się na poranny spacer po nadmorskiej miejscowości Warnemunde. Niewielki niemiecki kurort skojarzył nam się z polskimi kurortami nadmorskimi nad Bałytkiem…urokliwe uliczki handlowe, jachciki, łódki w okolicznych kanałach śródlądowych, imprezy plenerowe (my trafiliśmy na niedzielne regaty 🙂 ), chłodna woda, wietrzna aura, nadmorskie latarnie, zabytkowe z czerwonej cegły kościoły…jednym słowem klimatycznie i wypoczynkowo. Jedynym wyjątkiem były górujące nad miejscowością statki wycieczkowe, w tym i nasz – MSC Poesia, na który zaokrętowaliśmy około godziny 12:00 (pomimo planowanej pierwotnie godziny 14:00).

Po wejściu na statek udaliśmy się tradycyjnie do kabiny. Kabina zewnętrzna z bulajem była całkiem przestronna. Z uwagi na to, że na dostarczenie bagażu do kabiny zawsze trzeba troszkę poczekać, poszliśmy zapoznać się z całym statkiem. Po powrocie do kabiny, nawet już po przekąszeniu lekkiego obiadu, okazało się, że czeka na nas tylko jedna walizka. W recepcji uzyskaliśmy informację, że drugi bagaż mamy odebrać na pokładzie dostępnym zazwyczaj tylko dla załogi statku, gdzie znajduje się pomieszczenie, w którym prześwietlają bagaże. Okazało się, że przez nieuwagę zabraliśmy ze sobą w tej walizce scyzoryk, którego na statek wnosić nie można. Scyzoryk został zatrzymany w depozycie do końca rejsu (odebraliśmy go dopiero ostatniego dnia, po zejściu ze statku). Dlatego warto pamiętać – żadnych scyzoryków ani noży na rejsy nie zabieramy (pomimo wielotysięcznej ilości noży w restauracjach na statkach 🙂 ).

Pierwszy dzień rejsu był dniem na morzu, a że znajdowaliśmy się na Morzy Bałtyckim to szukaliśmy na statku miejsca najbardziej słonecznego i najmniej wietrznego 🙂 I ku naszemu zdziwieniu znaleźliśmy bardzo przyjemne, nie zatłoczone – jak się później okazało nasze ulubione do opalania i odpoczynku miejsce podczas całego rejsu – rufa statku. A z racji tego, że to sam tył statku można było jeszcze obserwować i słuchać wzburzonego kilwatera. W porannych godzinach było w tym miejscu jeszcze chłodno, ale koło południa było już na tyle ciepło i słonecznie, że nawet krótkie rękawy i stroje kąpielowe były konieczne.

Po kilku godzinach spędzonym na rufie oraz na lepszym poznawaniu zakamarków statku czekała nas kolacja i miły wieczór – Gala Cocktail w teatrze z włoskim kapitanem statku. Kolacje podczas całego rejsu spożywaliśmy w restauracji Il Palladio w przydzielonej nam turze – first dinner seating, o godzinie 18:00 (second dinner seating o godzinie 20:30). Na MSC Poesia była również możliwość zjedzenia kolacji w restauracji samoobsługowej w Villa Pompeiana Cafeteria na 13 deck’u – restauracji dostępnej 20h/24. Zatem w sytuacji kiedy ktoś nie ma ochoty na „eleganckie” kolacje albo nie zdąży na wyznaczoną godzinę ma alternatywę w postaci restauracji samoobsługowej (trzeba jednak pamiętać, że nie na każdym statku i nie na każdym rejsie są takie alternatywy do wyboru).

Kolejny dzień to dzień w Sztokholmie. W stolicy Szwecji wybraliśmy się samodzielnie na zwiedzanie miasta piechotą. Była również organizowana na statku możliwość dojazdu z Cruise Terminal do centrum miasta (miejsce postoju w centrum – ulica Stromgatan przy Teatro Opera) – dojazd autokarem kosztował 10,90 euro w obie strony za osobę dorosłą i dzieci, autobus kursował w godzinach 9:15-15:00 co 20 minut. My zeszliśmy ze statku i 30 minutowym spacerem doszliśmy do centrum miasta. Mijając po drodze ulicę Tyska Brinken doszliśmy do rynku w Sztokholmie (Stortorget) z urokliwymi kolorowymi kamienicami oraz siedzibą Szwedzkiej Akademii przyznającej Literacką Nagrodę Nobla. Kolejno doszliśmy do Pałacu Królewskiego (Kungliga slottet), gdzie udało nam się trafić na zmianę warty, która odbywa się o pełnej godzinie. Zmierzaliśmy dalej, mijając budynek będący siedzibą parlamentu i Operę Królewską w kierunku Miejskiego Ratusza (Stadshuset), gdzie wręczane są co roku Nagrody Nobla. Naszą szczególną uwagę zwrócił ogrom kanałów w tym mieście oraz wielu kamiennych rzeźb (zazwyczaj uchwyconych w ruchu) przy brzegach kanałów. Następnie ulicą Drottninggatan i kolejno Hamngatan, mijając ogrody japońskie (niestety niekwitnące o tej porze roku), następnie ulicą Strandvagen dotarliśmy do Muzeum Okrętu „Vasa”. Natomiast z uwagi na ogromną kolejkę i ograniczenia czasowe (czas oczekiwania w kolejce ok. 2 h + czas zwiedzania) nie zdecydowaliśmy się wejść do Muzeum Okrętu „Vasa”, którego maszt okazale wystaje z budynku muzeum. W drodze powrotnej udało nam się znaleźć kawiarenkę przy nabrzeżu, w której mogliśmy zapłacić kartą, ponieważ przy tej trasie rejsu trudno było mieć walutę każdego kraju.
Bardzo ciekawe było wypłynięcie z portu (o godzinie 16:00)przez jezioro Malaren do zatoki Saltsjon łączącą je cieśniną Norrstrom wypływając na otwarte Morze Bałtyckie…wśród poszarpanych wysp i wysepek, skandynawskich domków, przepięknych zatoczek pełnych prywatnych jachtów, jachcików i żaglówek.

Trzeciego dnia rejsu zawitaliśmy do stolicy Estonii – Tallina. Tutaj problemu z dotarciem do centrum Tallina nie było, w zasadzie 5-10 minut piechotą do pierwszej baszty. Aczkolwiek była możliwość skorzystania z shuttle bus’a z terminala do centrum Tallina w cenie 8,90 euro/os. (5,90 euro dzieci). Miasto 26 baszt otoczone murami obronnymi, w zasadzie charakteryzują to miasto. W Tallinnie mieliśmy tyle samo czasu na lądzie co w Sztokholmie, ale okazało się, że centrum stolicy Estonii jest na tyle małe, że całość zwiedzania zajęła nam 3 godziny. Spacer po Tallinie rozpoczęliśmy od baszty Gruba Małgorzata na ulicy Pikk, następnie wzdłuż ulicy Lai mijając kościół św. Olafa skręciliśmy w prawo w uliczkę zmierzając w kierunku zachowanych murów obronnych z basztami. Spod murów udaliśmy się na wzgórze Tompea, skąd Tallin ukazał nam się jako miasto pełne pomarańczowo-czerwonych dachów o przeróżnych kształtach. Przepiękne, urokliwe miasto, o ceglanej w kolorystyce zabudowie, wąskich uliczkach i wielu basztach, miasto Szlaku Bursztynowego.

Znajdująca się na wzgórzu prawosławna Katedra św. Aleksandra Newskiego była niestety podczas remontu elewacji zewnętrznej, aczkolwiek udało nam się wejść do środka i zobaczyć malowniczo-złote wnętrze świątyni. Naszym kolejnym celem była słynna baszta Kiek in de Kök, do której zmierzając po drodze zobaczyliśmy także kościół św. Mikołaja. Stamtąd dotarliśmy prosto na rynek Tallina – Raekoja Plats, co dosłownie znaczy Plac Ratuszowy. Rynek pełen straganów z rękodziełami. Z ciekawostek – w Tallinnie na Placu Ratuszowym, naprzeciwko Ratusza znajduje się najstarsza w Europie, nieprzerwanie działająca apteka (znajduje się naprzeciwko po skosie od budynku ratusza). Z Placu Ratuszowego udaliśmy się prosto do portu, na statek.

Wieczorem czekał nas na statku wieczór włoski (który zawsze jest na statkach MSC – armatora włoskiego), czyli kolorystyka zielono-biało-czerwona zarówno dekoracji na całym statku, strojów obsługi podczas kolacji, a także naszych strojów tego wieczoru – warto pamiętać zabrać w garderobie coś na ten wieczór 🙂 Potrawy podczas kolacji tego wieczoru TYLKO włoskie…czyli delizioso piatti 🙂

Czwarty dzień rejsu – St. Petersburg. Tu nie obyło się bez zejścia ze statku wraz z zorganizowaną wycieczką, którą wykupiliśmy na statku (jak nam wyjaśniono zeszliśmy ze statku na teren Rosji na „zaproszenie”). Decydując się na rejs w ofercie last minute nie cały tydzień przed wyjazdem, było już zbyt późno na to by zainteresować się wyrobieniem wizy do Rosji. Byliśmy bardzo ciekawi tego dnia co zobaczymy w tym mieście pełnym legend, opowieści i historii. Podczas rozmów z innymi uczestnikami rejsu dowiedzieliśmy się, że to najważniejszy dla nich punkt tej podróży.

Wycieczkę rozpoczęliśmy od największej prawosławnej świątyni Sobór świętego Izaaka, następnie spacerkiem z panią przewodnik wzdłuż Newy dotarliśmy do Pałacu Zimowego, kolejno Ermitażu aż na Plac Pałacowy. Stamtąd spacerowaliśmy wzdłuż kanału Mojki, gdzie mieliśmy chwilę „wolnego czasu”. Następnie autobusem, z uwagi na to, że była to dość szybka wycieczka, podjechaliśmy do Cerkwi Krwi. Cerkiew wywarła na nas ogromne wrażenie…nie wiem czy bardziej pozytywne ze względu na bogactwo zdobień, stylów, kolorów i kształtów, ilości złota i malowideł na ścianie jakie można zastosować w jednej budowli, czy bardziej negatywne ze względu na te same elementy wywołujące nieco wrażenie „kiczu”, ale jedno jest pewne – warto zobaczyć!

Niestety nam sam Petersburg do gustu nie przypadł, być może wpływ na to miała ilość czasu spędzona w tym mieście, ale urzekającego tego „czegoś” nie poczuliśmy. Poza samym miastem naszą ogromną uwagę przykuła pani przewodnik – oczywiście pani będąca rodowitą Rosjanką i mieszkanką Petersburga. Jej sposób przedstawiania i interpretowania wielu faktów zarówno historycznych („…biedna Rosja przez wszystkich atakowana…” ) jak i bardziej współczesnych („…te zachodnie złe kraje…”), pomimo, że pani w ręku trzymała iPhona 🙂

Kolejny dzień na morzu, czyli tak jak ostatnio nasze ulubione miejsce na rufie z przyjemnym dźwiękim z kilwaltera 🙂 Czyli dzień spędzony na wygrzewaniu na słońcu, korzystania z fitness center, dance lessons i planszówek, gier karcianych wypożyczonych z Library na statku 🙂

I przyszedł czas na ostatnie miasto odwiedzone podczas rejsu – Kopenhaga. Przygotowani byliśmy na zwiedzanie na własną rękę, dlatego skorzystaliśmy z shuttle busa w cenie 12,90 euro/os. (10,90 euro dzieci) – bilet zakupiony w Excursion Office, ważny cały dzień.
Autobus ze statku przywiózł nas pod najważniejszy w Danii kościół – Katedrę Marii Panny w Kopenhadze, katedrę luterańską. I to od niej zaczęliśmy naszą wędrówkę po tym urokliwym mieście. Uliczkami Kopenhagi , mijając fontannę Kopenhagi Caritasbrønden dotarliśmy do placu ratuszowego z ratuszem z czerwonej cegły, pięknie zdobionym, Smoczą Fontanną, wieloma kamiennymi rzeźbami i nieco schowany na uboczu placu pomnik Hansa Christiana Andersena. Za pomnikiem Andersena, idąc wzdłuż kanału, a następnie ulicą Borsgad dotarliśmy do najbardziej charakterystycznego budynku w mieście – Kopenhaskiej Giełdy, w której obecnie mieści się Duńska Izba Handlowa. Kolejno znajdujący się w pobliżu pałac Christiansborg – dawny zamek królewski i siedziba Królów Duńskich, obecnie siedziba parlamentu. Stamtąd już prosto na słynną i przepiękną, przeuroczą ulicę wraz z kanałem – oba o tej samej nazwie Nyhavn.

Po napawaniu się cudnym widokiem Nyhavn poszliśmy dalej wzdłuż przystani Havnebussen, gdzie jako pierwszy przywitał nas współczesny budynek Opery Kopenhaskiej, następnie kościół św. Albana, fontanna Gefion, a na zakończenie spaceru wzdłuż przystani słynna Mała Syrenka Kopenhaska, gdzie tłumy ludzi pragnęły z nią pamiątkowego zdjęcia…a dojście do syrenki to nie lada „śliski wyczyn” 🙂 samo dojście do syrenki po obłych i mokrych kamieniach, a pomnik z wyślizganymi miejscami przez buty i ręce turystów usiłujących utrzymać się podczas pamiątkowego zdjęcia 🙂 Za syrenką skręciliśmy w „głąb lądu” i wracając w kierunku centrum miasta nadal wzdłuż przystani przy czym dalej od brzegu kolejno zwiedzaliśmy Kopenhaga Kastellet, czyli miejską cytadelę z bramą Norweską i Zelandzką, kościołem garnizonowym i zabytkowym wiatrakiem, następnie Pałac Królewski Amalienborg – oficjalna rezydencja duńskiej rodziny królewskiej oraz nieco dalej położony Kościół Marmurowy. Do punktu wyjścia (Katedra Marii Panny) wróciliśmy wzdłuż głównej ulicy handlowej Stroget. I na tym zakończyliśmy naszą kolorową kopenhaską przygodę. Miasto pełne kanałów, odbijających się w lustrze ich wody, kolorowych kamieniczek – zwłaszcza na słynnej ulicy Nyhavn, pięknych a jednocześnie prostych w swojej budowie budynków dawnych i nowoczesnych.

Ostatniego dnia rejsu zeszliśmy ze statku całą wycieczką około godziny 8:30. Po odebraniu bagaży wystawionych w terminalu portowym udaliśmy się prosto do czekającego już na nas autokaru. W drogę powrotną udaliśmy się bezpośrednio z krótkimi postojami do Polski zatrzymując się w Poznaniu i we Wrocławiu, a do Katowic dotarliśmy przed północą.