MSC Orchestra – Perły Karaibów

MSC Orchestra

Fort de France, Martynika – Pointe-a -Pitre, Gwadelupa – Philipsburg, Sint Maarten – Road Town, Tortola – La Romana, Dominikana – Basseterre, Saint Kitts – Saint John’s, Antigua – Fort de France, Martynika – luty 2016

Kolejnym kierunkiem naszej przygody z rejsami statkami wycieczkowymi były Karaiby, jeden z  najpopularniejszych kierunkiem rejsów wycieczkowych, a zarazem podobno jeden z najlepszych sposobów zwiedzenia wysp Morza Karaibskiego (drugi po samodzielnym zwiedzaniu jachtem, oczywiście mając patent żeglarski… którego my nie mamy 😉

MSC Orchestra
MSC Orchestra

W przypadku tej wyprawy trafiło na rejs MSC Cruise statkiem MSC Orchestra, co wynikało z potrzeby znalezienia lotów z Polski na Karaiby w miarę przystępnej cenie. Udało nam się trafić na promocję linii Air France, Warszawa – Paryż – Fort de France na Martynice w cenie ok. 1 800 zł (za osobę, w obie strony).


Mapa rejsu

1-2 dzień – Wylot

Podróż naszą rozpoczęliśmy w Katowicach zaczynając od małych komplikacji „sponsorowanych” przez PKP Intercity, nasz pociąg do Warszawy miał prawie 3 godzinne opóźnienie, przez co nasz sen w hotelu Sound Garden Hotel położonym nieopodal lotniska w Warszawie przed odlotem skrócił się do niecałych 4 godzin. Poranny lot z Warszawy przebiegał już  terminowo, a na dużą pochwałę zasługuje obsługa samolotu, która zauważywszy, że system odprawy on-line usadowił mnie i małżonkę na dwóch końcach samolotu, zorganizowała nam zmianę miejsc. Niestety przesiadka w Paryżu nie należała do komfortowych z uwagi na fakt, że przylot z Warszawy jest na lotnisko Paryż-Roissy-Charles de Gaulle, a odloty na Martynikę – z uwagi na to, że jest to lot krajowy – z lotniska Paryż-Orly (tak krajowy…. Martynika jest departamentem zamorskim Francji, czyli terytorium Unii Europejskiej z walutą Euro). Na lotnisku Paryż-Roissy-Charles de Gaulle jest zatem wymagany odbiór bagażu oraz transport około godzinny na lotnisko Paryż-Orly (darmowy voucher na bilet autobusowy do odbioru przy odprawie na lotnisku w Warszawie lub w informacji na lotnisku w Paryżu). Po niecałych 9 godzinach lotu  z Paryża wylądowaliśmy wieczorem na wymarzonych Karaibach. Niestety w godzinach wieczornych nie można skorzystać z żadnych środków komunikacji publicznej i byliśmy zmuszeni skorzystać z taksówki, a była to najdroższa taksówka w życiu – 45 euro za przejechanie ok. 12 km z lotniska do hotelu, w którym mieliśmy nocleg przed rozpoczęciem rejsu.

Fort de France
Fort de France, Martynika

3 dzień – Następnego dnia udaliśmy się do portu z zamiarem zostawienia bagażu i wykorzystaniem kilku godzin na zwiedzanie głównego miasta Martyniki, Fort de France. Niestety MSC Cruise nas rozczarowało, bo nie było możliwości zdania bagażu przed rozpoczęciem zaokrętowania, które miało nastąpić o godzinie 15 (na poprzednim rejsie Costa Cruise była taka możliwość). Podczas naszego oczekiwania wielokrotnie zmieniano godzinę rozpoczęcia odprawy (12,13 i 14 itd.) i kilkakrotnie zmieniano miejsce, gdzie mieliśmy czekać. W końcu, kiedy udało nam się dostać na statek, udaliśmy się na szybkie zwiedzanie/obejście statku – nie różnił się znacząco od już znanego nam MSC Poesia (MSC Orchestra – jest siostrzanym statkiem). Układ statku, rozmieszczenie restauracji, barów, kabin, atrakcji jest takie samo – różnica np. tylko w nazwach barów oraz wystroju. Po godzinie 16 mogliśmy się już udać do kabiny, tym razem także czekała na nas kabina ekonomiczna – wewnętrzna.

Pointe-a -Pitre, Gwadelupa
Pointe-a -Pitre, Gwadelupa

4 dzień – Pointe-a – Pitre, Gwadelupa

Pierwszy port, do którego zawinęliśmy, także znajdował się na terytorium Francji i był to Pointe-a -Pitre na wyspie Gwadelupa. Z uwagi na to, iż w porcie statek zatrzymał się na dość długo (13 godzinny postój) i aby zobaczyć jak najwięcej, zdecydowaliśmy się zarówno na zwiedzanie samodzielne jak i na zorganizowaną wycieczkę wykupioną na statku. Zaraz po śniadaniu zeszliśmy ze statku do miasta. Port znajduje się praktycznie w centrum miasteczka. Miasteczko nieduże, ulice zaniedbane, ale mające przez to swój urok, bez większych atrakcji, dla nas najciekawszą atrakcją był targ z lokalnym produktami, gdzie udało nam się kupić kolejny obrazek do naszej kolekcji.

Pointe-a -Pitre, Gwadelupa
Lokalny targ, Pointe-a -Pitre, Gwadelupa

Do tego miasteczko wyglądało na wymarłe, co później podczas wycieczki zorganizowanej przewodniczka nam wyjaśniła – w niedziele tubylcy świętują na plażach i w restauracjach, dlatego miasteczka są puste. Po tym krótkim samodzielnym zwiedzaniu Pointe-a -Pitre, udaliśmy się z powrotem na statek, po drodze korzystając z darmowego internetu w porcie. Szybki posiłek na statku i już trzeba było się udać na miejsce zbiórki na wycieczkę po nazwą „PANORAMIC TOUR TO THE POINTE DES CHATEAUX”.

Pointe-a -Pitre, Gwadelupa
Pointe-a -Pitre, Gwadelupa

Pierwszy postój naszej wycieczki był w miejscowości Sainte-Anne, gdzie mogliśmy zobaczyć jedną z najładniejszych plaż Gwadelupy. Rzeczywiście, jako pierwsza dla nas z karaibskich plaż, zrobiła na nas ogromne wrażenie.

Plaża Sainte-Anne, Gwadelupa
Plaża Sainte-Anne, Gwadelupa

Po krótkim postoju udaliśmy się wzdłuż wybrzeża do głównej atrakcji wycieczki – Pointe des Châteaux, położonego na samym krańcu wyspy półwyspu. Położenie takie gwarantuje piękny widok rozciągający się na Ocean Atlantycki jak i sam półwysep, a dodatkowo spory szum wiatru i ogromnych fal obijających się o ląd.

Pointe des Châteaux, Gwadelupa
Pointe des Châteaux, Gwadelupa

W drogę powrotną zabrano nas odmienną trasą przez plantacje trzciny cukrowej, a także pokazano nam typowy dom kolonialny w miasteczku Morne-Ă -l’Eau. Finalną atrakcją wycieczki był cmentarz w tym miasteczku. Cmentarz wyjątkowy, ulokowany na wzgórzu, wyglądający jak wielka szachownica składająca się z imponujących czarno-białych grobowców. Stamtąd udaliśmy się już bezpośrednio na statek, aby zdążyć na kolację na statku.

Cmentarz, Morne-Ă -l'Eau, Gwadelupa
Cmentarz, Morne-Ă -l’Eau, Gwadelupa

5 dzień – Philipsburg, Sint Maarten

Kolejnego dnia zawitaliśmy do portu Philipsburg będącego stolicą holenderskiej części wyspy Sint Maarten. Wyspa jest podzielona na część francuską, z głównym miastem Marigot i holenderską. W części holenderskiej, która mieliśmy szanse poznać na pewno nie można odczuć wpływów holenderskich, a za to mocno zauważalne wpływy amerykańskie. Pomimo własnej waluty (gulden antylski) i tak wszędzie stosują dolary amerykańskie, samochody sprowadzane ze Stanów, wszechobecny język angielski. Wszystko to nas zaskoczyło, ponieważ było odmienne w stosunku do wysp na terytorium francuskim, gdzie praktycznie można porozumieć się tylko po francusku, samochody oraz sieci sklepów jak w kontynentalnej Francji, a oczywiście stosowaną walutą jest euro.

Philipsburg, Sint Maarten
Philipsburg, Sint Maarten

W przypadku Sint Maarten w planach mieliśmy zwiedzanie na własną rękę, a główną atrakcją miała być słynna plaża Maho Beach. W samym porcie, gdzie zacumował nasz statek znajdowały się urokliwe sklepiki, a do samego centrum miasteczka Philipsburg było jakieś 1,5 km, spacerkiem 15 minut nieciekawej drogi, ale można skorzystać z taksówek lub taksówek wodnych oraz rowerów wieloosobowych z kierowcą (takie niby riksze) kursujących pomiędzy portem a centrum  miasteczka. W samym miasteczku udaliśmy się na spacer promenadą nadmorską, gdzie z jednej strony znajduje się przepiękna plaża a z drugiej rząd restauracji i barów wraz z główną ulicą handlową.

Główna ulica handlowa, Philipsburg, Sint Maarten
Główna ulica handlowa, Philipsburg, Sint Maarten

Na głównej ulicy Voorstraat, na pewno warto zwrócić uwagę, poza sklepami, na pięknie wyglądający kościółek metodystyczny. W sklepach tłumy amerykańskich turystów kupujących, z uwagi na niskie ceny (bez podatków i cła), elektronikę, zegarki, biżuterię oraz kosmetyki. Nas nie rzuciły na kolana te ceny, były w miarę podobne do cen europejskich, np. cena Apple Ipad mini była niższa o jedyne ok.120 zł. Następnie udaliśmy się na poszukiwanie miejscowego busika, aby zawiózł nas do Maho Beach.

Busik do Maho Beach, Philipsburg, Sint Maarten
Busik do Maho Beach, Philipsburg, Sint Maarten

Jak się okazało busiki odjeżdżają z następnej ulicy równoległej do głównej ulicy handlowej. Busiki z tabliczkami za przednią szybą w różnych kierunkach wyspy poruszają się powoli całą długością tej ulicy i wystarczy zamachać kierowcy, aby się zatrzymał. Podróż do Maho Beach kosztuje całe 2 dolary/osobę, i trwa ok. 30 minut, ale trasa jest bardzo krajobrazowa. Sama plaża Maho Beach robi wrażenie – krótka, ale urokliwa plaża nad lazurowym Morzem Karaibskim, a z drugiej strony olbrzymi pas startowy, na którym lądują praktycznie non stop samoloty, głównie małe awionetki. Wystarczyła jednak chwila cierpliwości i doczekaliśmy się niejednego liniowego odrzutowca.

Maho Beach, Sint Maarten
Maho Beach, Sint Maarten

Czekając na „ciekawsze” samoloty skorzystaliśmy z położonego przy plaży baru, w którym znajdował się nawet rozkład lotów lądujących samolotów. Podczas oczekiwania degustowaliśmy karaibskie piwo z limonką.  Błogie oglądanie morza i kolejnych samolotów przerwała nam Pani z obsługi baru, która wzbudziła nasze zaniepokojenie, ponieważ dość prężnie rozpoczęła zwijać wszystkie leżaki z plaży. Okazało się to bardzo dobrą wskazówką dla nas, aby uciekać w drogę powrotną do Philipsburg. W drodze powrotnej na statek, złapanym w ten sam sposób busikiem, przeszła wielka ulewa nad wyspą, po której jak wysiadaliśmy z busika nie było już praktycznie śladu. Jak później się przekonaliśmy nie było dnia podczas naszego pobytu na Karaibach, aby nie przeszła szybka lecz solidna ulewa.

Maho Beach, Sint Maarten
Maho Beach, Sint Maarten

6 dzień – Road Town, Tortola

Następnego dnia przypłynęliśmy do Tortoli będącej jedną z wysp archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nasze plany na ten dzień i wyspę były jasno sprecyzowane jeszcze w kraju – pływanie z delfinami. Zaraz jak zakotwiczyliśmy w Road Town, w stolicy Brytyjskich Wysp Dziewiczych, zeszliśmy ze statku, gdzie czekał na nas autobus, który zawiózł nas do delfinarium.

Road Town, Brytyjskie Wyspy Dziewicze
Road Town, Brytyjskie Wyspy Dziewicze

W delfinarium po przebraniu się i krótkim instruktarzu czekała na nas 30 minutowa zabawa z delfinami, które są bardzo przyjemne (aksamitne) w dotyku i bardzo ochoczo się bawią. Po oczekiwaniu aż wszyscy z grupy zakończą zabawę z delfinami i zakupie zdjęć pamiątkowych wróciliśmy na statek, który dość szybko odpływał (bo już o 14) co nam uniemożliwiło poznanie miasteczka Road Town słynącego z przystani jachtowej czy samej wyspy znanej z piratów.

Delfinarium, Road Town, Brytyjskie Wyspy Dziewicze
Delfinarium, Road Town, Brytyjskie Wyspy Dziewicze

Za to w związku z wypłynięciem o wczesnej porze można było ze statku podziwiać poszczególne wysepki archipelagu Wysp Dziewiczych (Brytyjskich i Amerykańskich). Wieczorem na statku odbyła się kolacja galowa, poprzedzona prezentacją kapitana z załogą statku oraz bezpłatnym drinkiem 😉 No dobra kilkoma…

Wyspy Dziewicze
Wyspy Dziewicze

7 dzień – La Romana, Dominikana

Na Dominikanie planowaliśmy odpoczynek, więc zakupiliśmy na statku wyjazd na plażę, co ciekawe nie wiadomo było na jaką plażę. Uzyskaliśmy jedynie informację, że to jedna z najsłynniejszych plaż na Dominikanie oraz, że dostępne będą leżaki i parasole, a w pobliżu dostępny basen oraz powitalny drink. Po przypłynięciu do miasta La Romana, czwartego co do wielkości miasta kraju położonego na południowym wschodzie wyspy, udaliśmy się wraz z grupą do autobusu, który wiózł nas w nieznane. Po około godzinie dotarliśmy do przepięknej zatoki.

La Romana, Dominikana
La Romana, Dominikana

Okazało się, że nasz cel to Beach Club Playa Nueva Romana położony nad piękną zatoką, wokół której piaszczysta plaża z pięknymi palmami. To najładniejsza plaża w życiu na której byliśmy. Drinki, leżaczki i parasole na nas czekały, plus do tego bezprzewodowy internet – tu można nawet pracować 😉 Po chwilach lenistwa, udaliśmy się na spacerek wzdłuż wybrzeża mijając dwie plaże restauracyjne, następnie plażę znanego sieciowego hotelu, a na końcu przecudną dzika plaża, na której były tylko palmy, kokosy i „żywej duszy”. Na koniec trochę sportu wodnego w basenie z pięknymi widokami na całą plażę, zatokę…trzeba było już wracać na statek.

Beach Club Playa Nueva Romana
Beach Club Playa Nueva Romana

Monotonną podróż przez pustkowia i biedne, bardzo skromne zabudowania wyspy umilała nam Pani przewodnik śpiewem dominikańskich przebojów.  Na pewno Dominikana jawi się jako idealne miejsce dla plażowiczów.

MSC Orchestra
MSC Orchestra

Na statku czekał nas wieczór włoski, zatem na kolację typowe dania kuchni włoskiej i do tego zabawa przy muzyce włoskiej.

Dzień włoski na statku MSC Orchestra
Dzień włoski na statku MSC Orchestra

Dzień 8 – Basseterre, Saint Kitts

Wyspa Saint Kitts, znana także w polskich słownikach i przewodnikach jako Saint Christopher jest jedną z 2 wysp stanowiących najmniejsze państwo Ameryki Północnej Saint Kitts i Nevis ze stolicą Basseterre, do której przypłynęliśmy. Wyspa jest głównie znana z dziko żyjących małp, które podpijają drinki i napoje gościom w barach. My natomiast zdecydowaliśmy się na inną atrakcję, w ramach której chcieliśmy poznać trochę podwodnego świata – zakupiliśmy na statku wycieczkę – snorkeling.

Basseterre, Saint Kitts
Basseterre, Saint Kitts

W porcie dokonaliśmy zamiany naszego olbrzyma, na mały stateczek, który zabrał nas do zatoczki Ballast Bays z wrakiem starego statku,  gdzie otrzymaliśmy pełny ekwipunek – kamizelkę ratunkową, płetwy, maskę i fajkę wodną. Pozostał tylko skok ze statku do wody i podziwianie podwodnego świata karaibskiego, w którym pełno małych rybek i innych podwodnych „żyjątek”.

Zatoczka w której mogliśmy podziwiać świat wodny Karaibów
Zatoczka, w której mogliśmy podziwiać świat podwodny Karaibów

Po niecałej godzinie przepłynęliśmy do kolejnej zatoczki, w której udało się nam wypatrzeć w wodzie płaszczkę. Po powrocie do portu, udaliśmy się na krótki spacer po miasteczku Basseterre, który jest jednym z najstarszych miast na wschodnich Karaibach, posiadający typową zabudowę kolonialną. Udało nam się przypadkiem także zobaczyć w jednej z knajpek jedną z słynnych „towarzyskich” małpek.

Centrum miasteczka Basseterre
Centrum miasteczka Basseterre

Dzień 9 – Saint Johns’s, Antigua

Ostatniego dnia rejsu zacumowaliśmy do Saint John’s, stolicy państwa Antigui i Barbudy, w którym zeszliśmy na ląd bez żadnych planów i zakupionych wycieczek. Szybko wpadliśmy w ręce taksówkarzy stojący przy wyjściu z portu. Jeden z nich zaproponował nam intratną propozycję wycieczki dookoła wyspy wraz z parą z Francji, co w podziale na cztery osoby było w cenie 25 euro za osobę – mimo obawy przed nieznanym przystaliśmy na tą propozycję.

Wejście do portu St. John's, Antigua
Wejście do portu St. John’s, Antigua

Taksówka okazała się z leciwym samochodem – drzwi potrafił otwierać tylko sam kierowca 🙂 Ale za to okazał się bardzo przyjemną osobą – całą trasę opowiadał nam o wyspie. Gdy dowiedział się skąd jesteśmy był bardzo zaintrygowany co to za kraj Poland i gdzie jest. Pierwszym miejscem, który nam pokazał był nowy stadion do krykieta, z którego był bardzo dumny, bo krykiet jest ich sportem narodowym (taksówkarz pytał również o krykiet w Poland :)) Następnie wiózł nas przez małe miasteczka na drugi koniec wyspy do Shirley Heights. Po drodze dowiedzieliśmy się, że do lat osiemdziesiątych wyspa była kolonią brytyjską, ale nigdy nie była pożądana przez kolonizatorów głównie z uwagi na brak źródła słodkiej wody – obecnie woda jest pozyskiwana przez dwie odsalarnie morskie. Dotarliśmy do Shirley Heights, czyli kompleksu umocnień i zabudowań wojskowych z okresu, kiedy wyspa była jedynie bazą wojskową. Z Shirley Heights roztacza się piękny widok na English Harbour i Falmouth Harbour.

Shirley Heights, widok na English Harbour i Falmouth Harbour
Shirley Heights, widok na English Harbour i Falmouth Harbour

Następnie zjechaliśmy w dół do miasteczka English Harbour, aby zobaczyć zabytkowy port/marinę – Nelson’s Dockyard składającego się z dawnych zabudowań wojskowych portu oraz muzeum.  Nasza dalsza trasa prowadziła przez las tropikalny wśród bujnej przyrody Antiguy. Nagle nasz tubylec, ku naszemu zdziwieniu, zatrzymał samochód i zerwał w rowie przy drodze kawałek zielonych liści, wracając zadał nam zagadkę co to jest to „zielone” z rowu? Okazało się, że była to trawa cytrynowa, z której oni robią sobie codzienną herbatkę. Dalsza trasa przebiegała wybrzeżem, zapoznając się z plantacją ananasów (duużo mniejszych niż sklepowe) oraz z pięknymi plażami Antigui, taki mi jak Morris Bay,  Dakwood Beach oraz Ffryes Beach, przy której zatrzymaliśmy się na chwilę oddechu.

Fries Beach, Antigua
Ffryes Beach, Antigua

Po powrocie do Saint John’s wybraliśmy się jeszcze na krótki spacer po wąskich ulicach miasteczka. Na pożegnanie na statku wieczorem odbyła się jeszcze jedna kolacja galowa, po której już czekało nas tylko pakowanie, aby zdążyć przed północą wystawić przed drzwi kabiny nasze walizki.

Saint John’s, Antigua
Saint John’s, Antigua

Dzień 10 – Martynika

I nastał ostatni dzień rejsu, szybkie śniadanie i opuszczenie statku. W porcie miał na nas czekać samochód z wypożyczalni – “zarezerwowany przez internet jeszcze w Polsce. Ponieważ ciężko było znaleźć wypożyczalnie, która pozwoli na odbiór samochodu w porcie, a oddanie na lotnisku, wybraliśmy małą rodzinną firmę – Promolease. Niestety samochodu nie było, po kilku telefonach i około godzinnym oczekiwaniu przyjechała Kia Picanto, zamiast zarezerwowanej Renault Clio. Po rozmowie na migi, gdyż oczywiście nie znali angielskiego (tak wróciliśmy już do Francji), zgodzili się, że z uwagi, iż samochód jest mniejszej klasy oddadzą nam część pieniędzy.

Wido na Fort de France, Martynika
Wido na Fort de France, Martynika

Po tych małych komplikacjach mogliśmy ruszyć w  dalszą podróż. Plan podróży obejmował na ten dzień zwiedzania północną części wyspy. Najpierw udaliśmy się do katedry Sacre Coeur de Balata, która podobno jest wzorowana na paryskiej. Sama katedra nie zachwyca, za to roztacza się sprzed niej piękny widok na Fort de France.

Ogród botaniczny - La Balata, Martynika
Ogród botaniczny – La Balata, Martynika

Kolejnym punktem był ogród botaniczny – Balata Garden, ogród zawiera około 3000 odmian roślin tropikalnych z całego świata, w tym 300 rodzajów palm. Nad częścią ogrodu znajdują się wiszące mosty umożliwiające oglądanie ogrodu jeszcze z góry.

Widok na góry Martyniki
Widok na góry Martyniki

Dalej udaliśmy się wąską drogą przez las tropikalny zatrzymując się po drodze przy wodospadzie i punktach widokowych, docierając do Chateu Depaz – destylarni rumu działającej od 1651 roku. Destylarnia Depaz, położona u podnóża wulkanu Montagne Pelée oraz pośród plantacji trzciny cukrowej, umożliwia zwiedzanie terenów dawnych zabudowań oraz obecnej nowoczesnej linii produkcyjnej rumu. Zwiedzanie kończy się w sklepie, gdzie można degustować oraz zakupić rum – naprawdę warto kupić tu prawdziwy karaibski rum za nieduże pieniądze – ok. 8 euro za 0,5l.

Destylarnia Depaz, Martynika
Destylarnia Depaz, Martynika

Kolejny punktem była miejscowość Saint Pierre, zwana niegdyś Paryżem Karaibów, która była głównym miastem Martyniki, do czasu kiedy uległa zniszczeniu w wyniku wybuchu wulkanu w 1902 roku. W miasteczku do dnia dzisiejszego pozostały ślady tamtejszej katastrofy. Droga powrotna do  Fort de France wzdłuż wybrzeża dała nam piękne widoki nadmorskie.

Nocleg w Fort de France, zarezerwowaliśmy w samym centrum miasta w nowiutkim Hotelu Simon. Do samego hotelu mieliśmy problem wejść, szukaliśmy wejścia, bo jak się okazało hotel był cały czas w budowie i dwa najniższe piętra były jeszcze w stanie surowym, a wejście do hotelu odbywało się przez klatkę ewakuacyjną 🙂 Po zameldowaniu i ulokowaniu się w hotelu wybraliśmy się na spacer po Fort de France, lecz miasto niczym ciekawym nas nie urzekło, a problem z dogadaniem się nawet odczuliśmy w McDonald’s pytając tylko o najbliższy sklep/market.

Fort de France, Martynika
Fort de France, Martynika

Dzień 11 – Martynika

Ostatni dzień na Karaibach, czyli kierunek lotnisko…ale najpierw zwiedzanie południowej części wyspy, a dokładniej to „przegląd” jego plaż, z których ta część wyspy słynie. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy było Les Trois Ilets – miasteczko, z którego pochodzi żona Napoleona – Józefina.

Les Trois Ilets, Martynika
Les Trois Ilets, Martynika

Dalej udaliśmy się do kolejnych plaż – Anse Mitan, Anse a l Ane, Petite Anse aż do punktu widokowego z pięknym widokiem na skałę – Rocher du Diament.

Anse a l Ane, Martynika
Anse a l Ane, Martynika

Następnie pospacerowaliśmy po najpiękniejszej plaży na Martynice – Grande Anse du Diament, po czym udaliśmy się to samej miejscowości La Diament oraz Sainte Luce w poszukiwaniu otwartej restauracji, ale niestety wszystkie były otwarte popołudniu dopiero od 19, zatem postanowiliśmy wrócić na lotnisko i tam zjeść obiad tego dnia.

Grande Anse du Diament, Martynika
Grande Anse du Diament, Martynika

Na lotnisku oddaliśmy nasz samochodzik, a dokładnie to zostawiliśmy kluczyki pod wycieraczką i bez zamykania, według instrukcji uzyskanych od właścicieli, wysłaliśmy smsa z informacją, że auto zostało pozostawione na parkingu na lotnisku…no taki ciekawy system oddawania samochodu. O godzinie 22:00 czekał już nas lot powrotny do Paryża.

Dzień 12 – Powrót do Polski

O poranku wylądowaliśmy na lotnisku Paryż – Orly, z którego przedostaliśmy się autobusem na lotnisko Charles de Gaulle, gdzie musieliśmy trochę poczekać na samolot do Warszawy. Z Warszawy już tylko pociąg do Katowic i po niecałych 20 godzinach podróży byliśmy w domu, gdzie wokół było pełno śniegu…i po co było wracać…





1 thought on “MSC Orchestra – Perły Karaibów

  1. Ꮋey There. I found your blog uѕing msn. This іs a really well written ɑrticle.
    I will be sure to bookmark it and come back to read more of
    your useful іnformatiоn. Thanks for the post. I will definitely comeback.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.